Mike Rutherford jako kompozytor dość średnio się wyróżniał w Genesis. Na pewno nie był aż tak płodnym twórcą jak choćby Tony Banks; tym niemniej, współtworzone bądź tworzone przez niego utwory – „Squonk”, „Your Own Special Way”, „Vancouver”, „Snowbound”, „Deep In The Motherlode” – z reguły trzymały bardzo solidny poziom; „Ripples” był wręcz jednym z najlepszych fragmentów „A Trick Of The Tail” (co jest wymowne, biorąc pod uwagę bardzo wysoki poziom tej płyty). Tak więc, wieść o przygotowywanym debiutanckim albumie Mike’a fani Genesis przyjęli bardzo ciepło. Zwłaszcza, że wśród muzyków nagrywających płytę znalazł się sam Anthony Phillips (w roli klawiszowca).
Wydany w lutym 1980 album „Smallcreep’s Day” składał się z dwóch części. Pierwsze siedem utworów stanowiło całość, suitę opartą na identycznie zatytułowanej książce Petera Currella Browna, opowiadającej o nic nie znaczącym pracowniku na pojedynczym stanowisku w ogromnej fabryce, który pewnego dnia postanawia dowiedzieć się, jak wygląda cała reszta fabryki, w której tkwi całe życie (Mike nieco przerobił zakończenie oryginalnej książki, dodając happy end). Pozostałe pięć kompozycji to luźne, nie powiązane ze sobą utwory.
Otwarcie całej suity wypada jak najbardziej pozytywnie, syntezatorowy “Between The Tick And The Tock” opiera się na motywie jakby żywcem zaczerpniętym ze wstępu “Pigs (Three Different Ones)” Pink Floyd. „Working In Line”, otwarty partią gitary klasycznej i rozwijający sie w dynamiczną, zgrabnie podsyntezatorowaną piosenkę, też jak najbardziej może być. Kolejna w pełni syntezatorowa miniatura – „After Hours” – wprowadza intrygującą, opartą na funkującym motywie gitary basowej „Cats And Rats (In This Neighbourhood)”; po kolejnej miniaturze dostajemy „Out Into The Daylight”, porcję dynamicznego grania z dominującymi syntezatorami. Całą suitę wieńczy całkiem zgrabna ballada „And The End Of The Day”.
Suita jako taka pozostawia jak najbardziej pozytywne wrażenie, choć daje się zauważyć pewne niedostatki: operowanie nastrojem wychodzi Rutherfordowi bardzo udanie, ale trochę brakuje tym utworom bardziej zapamiętywalnych melodii, w efekcie czego bardziej zapamiętuje się nastrój całości, brzmieniowe smaczki, niż konkretne fragmenty. Te melodyczne niedostatki bardzo mocno odciskają się na drugiej części płyty: otwierający ją “Moonshine” jeszcze nie wypada najgorzej, ma intrygujący, funkujący motyw główny i fajny riff klawiszy. Potem jednak poziom wyraźnie spada. Ballada „Time And Time Again” niby zaczyna się zgrabną partią fortepianu, ale generalnie trudno coś więcej napisać o tej kompozycji, niż to, że po prostu jest. Podobnie o rozsyntezatorowanym ”Romani”: niby ma być dramatycznie, ale w pewnym momencie robi się nudnawo. Kolejna ballada „Every Road” próbuje czarować nastrojem, ale właśnie w tym utworze brak konkretnej melodii, na której można by zaczepić całą resztę, daje się we znaki. Co zaskakuje, jeśli się pamięta, że Mike Rutherford samodzielnie napisał kiedyś coś takiego jak „Your Own Special Way”. Końcowe „Overnight Job” wypada dość dynamicznie, przebojowo, pojawia się parę kontrastowych wstawek, ale jako całość też robi takie sobie wrażenie.
Jako całość: płyta jest bardzo nierówna, suitę spokojnie można by ocenić na 7 gwiazdek, resztę na naciągnięte 5. W efekcie wychodzi ocena dość wypośrodkowana. W dwa lata później Mike wydał kolejną płytę solową, tym razem już w całości piosenkową – „Acting Very Strange”. Niestety, nie była to udana pozycja, a jej artystyczna klapa stała się dla Mike’a jednym z bodźców do sformowania Mike + The Mechanics.