Już oficjalnie: będzie seria poświęcona SBB. W końcu zespół na takie wyróżnienie zasługuje. I ciągle nie może się go doczekać, bo jak na razie, pisma rockowe skupiają się na zespołach dużo gorszej klasy. We wrześniu np. ważniejszy okazał się Hey. Zdecydowanie najbardziej przereklamowany zespół, jaki pojawił się w naszym kraju. No cóż, w takim razie ja poopowiadam o płytach SBB.
Kolejny, trzeci w ogóle, a drugi studyjny album SBB został nagrany jesienią 1975; światło dzienne ujrzał w następnym roku.
To już nieco inne SBB, niż na „Nowym horyzoncie”. To już zespół, który konkretnie wie, co chce w studiu osiągnąć. Mniej tu eksperymentów, poszukiwań, wściekłego jamowania, muzyka stała się bardziej ułożona, staranniej skomponowana i zaaranżowana. Mniej tu jazz rocka, zespół zdecydowanie przesuwa się w stronę rocka progresywnego, czemu służy też bogatsze niż poprzednio brzmienie.
Album wypełniają trzy utwory oparte na dość zbliżonym schemacie: podniosła pieśń jako swoista esencja kompozycji plus rozbudowane partie instrumentalne oparte na kilku starannie zakomponowanych tematach. Oczywiście, nadal jest tu wiele miejsca na improwizowanie, ale te improwizacje są tu zgrabnie ujęte w karby kompozycji: wszystko jest tu starannie wyważone, wszystko jest dokładnie na swoim miejscu. Tak jest choćby w jednym z zespołowych evergreenów – „Z których krwi krew moja”: majestatyczna pieśń i jej repryza, spięta rozwiniętym instrumentalnym łącznikiem, w którym w pewnym momencie pojawia się zgrabny jam oparty na patencie tzw. Elektrycznego Milesa: sekcja rytmiczna wypchnięta bardziej na przód, solowe improwizacje przesunięte bardziej w tło. Te proporcje są odwrócone w opus magnum albumu, „Pamięć w kamień wrasta”: pojawiająca się w części środkowej pieśń jest poprzedzona długim, powoli się rozwijającym instrumentalnym wstępem, z wokalizami, z charakterystycznymi dźwiękami fortepianu elektrycznego, po czym przechodzi w długą instrumentalną improwizację, najpierw na dość majestatycznym rytmie, potem bardziej dynamiczną, w stylu kompozycji z poprzedniej płyty, znów z wyeksponowaną sekcją rytmiczną i gitarowymi improwizacjami. Podobnie efektownie rozwija się „W kołysce dłoni twych”. Cała płyta jest bardzo zwarta: nie ma tu żadnych dłużyzn, chaosu, które na poprzednim albumie chwilami się pojawiały. Pewne koncepcje brzmieniowe i kompozycyjne zasygnalizowane na „Nowym horyzoncie” odpowiednio zostały tu rozwinięte, ewoluowały. Do tego mamy tu do czynienia z koncept-albumem: wspólnym tematem tekstów jest tu przemijanie.
Wydanie CD uzupełnia kilka nagrań niepublikowanych lub trudno osiągalnych. Najpierw mamy swoiste wizytówki poszczególnych muzyków: Apostolis wygrywa na gitarze akustycznej zwięzłą melodię o wyraźnie wschodnim kolorycie, Piotrowski proponuje zgrabną miniaturę perkusyjną, a Józef Skrzek zwariowany, wirtuozerski popis fortepianowy. Potem mamy już nagrania zespołowe: „Waldie” to rzecz znów w klimacie poprzedniego albumu: wyeksponowana sekcja rytmiczna, lekko kroczący, nieco funkujący rytm plus gitara i fortepianowe dodatki. „Niedokończona progresja” wypada podobnie, tyle że więcej tu klawiszy, sekcja jest nieco schowana. Na koniec zamieszczono dwa utwory z singla z roku 1978 – i są one dość reprezentatywne bardziej dla brzmienia SBB z tego roku, niż do „Pamięci”, aczkolwiek dają pewne pojęcie, w jaką stronę ten zespół podąży: gęste klawiszowe brzmienie, z nieco schowaną gitarą i mniej ekspansywną sekcją.
„Pamięć” to już niewątpliwie klasyczne brzmienie SBB: z tej płyty wywodzą się właściwie wszystkie późniejsze wielkie dzieła tego zespołu. Zarazem jest to jedna z klasycznych płyt polskiego rocka lat 70. Lektura obowiązkowa.