Ćwiara minęłaTM AD 1987!
Kariera Mike’a Oldfielda to, z grubsza rzecz biorąc, cztery okresy. Lata 70. – rozbudowane kompozycje, na ogół wypełniające cały album (dzieliły się na części, bo jednak trzeba było przełożyć czarny krążek na drugą stronę). Lata 80. – melodyjne, urokliwe, pop-rockowe piosenki (znaczy, długie formy też tworzył, ale z różnym powodzeniem, a gros publiczności jednak kojarzyła go z piosenek). Lata 90. – okres eksperymentów i nagrywania, na co tylko miał ochotę (co płyta, to w innym stylu), przy średnim zainteresowaniu publiczności. I wreszcie XXI wiek – multimedialne przedsięwzięcia, z reguły w klimacie new age.
„Islands” to była przedostatnia płyta stworzona na zasadzie – jeden duży utwór plus kilka zgrabnych piosenek. Udana płyta, bo i dłuższa forma, i (prawie wszystkie) piosenki Oldfieldowi się tu udały.
Duża forma to dwuczęściowe „The Wind Chimes”, stworzona według typowo oldfieldowskiej receptury: bierzemy ileś tam różnych fragmentów muzycznych i robimy z nich kolaż, na zasadzie – co się z czym w miarę przegryza, albo fajnie kontrastuje, to damy obok siebie. Wojtek stwierdził, że lepiej mu się to ogląda (bo była też kaseta wideo z klipami do obejrzenia) – co kto lubi. Mnie ten przekładaniec w każdym razie przypada do gustu: jest i trochę syntezatorowych fanfarek, i celtyckie klimaty, i piszczałki, i różne perkusjonalia (w tym etniczne) włącznie z wibrafonem, i chwile typowo progrockowej podniosłości, i oczywiście te charakterystyczne Oldfieldowskie partie gitary elektrycznej. I najbardziej urokliwy moment całej suity: te chwile, spinające całą suitę swoistą klamrą, gdy pojawiają się wokalizy Anity Hegerland. Całość wypada całkiem spójnie i urokliwie: ma swój nastrój, ma to swój klimat.
Co zaś do piosenek: jest ich sześć, do tego czterech wokalistów (ówczesna sympatia Oldfielda, Anita Hegerland, zaśpiewała w trzech utworach). Czy coś odstaje in minus? Niestety, tak – zaśpiewany przez Maxa Bacona (tego z GTR; w wersji alternatywnej zaśpiewał Jim Price) „Magic Touch” jest niestety dość banalny tak muzycznie, jak i tekstowo. Męski głos mamy też w nastrojowym „Flying Start”: tu pojawił się dawny znajomy Oldfielda, Kevin Ayers – cały utwór jest dość lekki, utrzymany w ciepłym, letnim klimacie. Resztę piosenek podzieliły między siebie panie: utwór tytułowy, chwytliwy, ale zaaranżowany z dużą klasą, zaśpiewała – znakomicie, z iskrą, z pasją – Bonnie Tyler, do tego na saksofonie pojawił się tu Raphael Ravenscroft. Dwie finałowe kompozycje dostała Hegerland: „The Time Has Come” i „When The Night’s On Fire” to podniosłe, bogato zaaranżowane ballady, może nieco ckliwe, przy czym ta druga zawiera wplecione motywy z utworu tytułowego. Obie te piosenki są może nieco słabsze niż „Islands”, tym niemniej, nadal są to kompozycje ciekawe i udane.
Hegerland zaśpiewała też w najbardziej udanej z piosenek na albumie, zresztą dla mnie najlepszej piosence, jaką popełnił Mike – „North Point”. Lekko walczykowaty rytm, subtelna gitara, przemyślana, nie przytłaczająca słuchacza aranżacja i to co najważniejsze – ciepły, eteryczny, bardzo nastrojowy śpiew wokalistki. Dla mnie – perła absolutna.
Ma ta płyta trochę wad (jakby jednak wyrzucić ten „Magic Touch”…) – tym niemniej, jest to jedna z ostatnich naprawdę udanych płyt Oldfielda. W sam raz na solidne osiem gwiazdek.