Pod nieobecność zespołu Can na muzycznej scenie muzycy (poprzez swoją wytwórnię Spoon Records) postanowili co nieco zarobić na uznanej marce. Jak pamiętamy, w roku 1968 oryginalny skład z Malcolmem Mooneyem przy mikrofonie nagrał album „Prepared To Meet Thy Pnoom”, tyle że żadna wytwórnia nie chciała go wtedy wydać – bo za dziwne, zbyt odjechane, bo nikt czegoś takiego nie kupi. Ostatecznie panowie nagrali nieco łagodniejszy „Monster Movie”, a nagrania z „Prepared…” krążyły w formie bootlegów. W roku 1968 – pod tytułem „Delay 1968” – album ten wreszcie oficjalnie się ukazał.
Jak wypadają te najwcześniejsze oficjalne nagrania grupy? Tak, jak można było się spodziewać: jest hałaśliwie, brzmienie jest dość surowe, gitary brzmią zgrzytliwie i sprzęgają się, do tego maniakalny, hipnotyczny rytm i wściekłe, nawiedzone wokalizy Mooneya – tak wypada „Butterfly”, „Uphill”, „Nineteen Century Man”… Chwilę spokoju wnosi nieco łagodniejszy “Thief”; w “Man Named Joe” znaczącą rolę odgrywają doorsowskie brzmienia klawiszy Schmidta. Reszta wypada dość podobnie do siebie: trans, obłąkany śpiew i sporo gitarowego hałasu.
„Delay 1968” to na pewno ciekawe uzupełnienie dorobku Can dla fanów tego zespołu – i w sumie głównie dla nich. Nie ma tu jeszcze takiej siły wyrazu, jaką miały choćby nagrania z debiutu (że o takim „Tago Mago” nie wspomnę). Tym niemniej, jest to dobra, interesująca płyta.