Grejpfrutowy Księżyc w sobotnią noc – odcinek 10.
Skoro sprawdziło się dwa razy, to czemu nie spróbować jeszcze raz? „Franks Wild Years” – nazwana przez samego twórcę „operą romantyczną w dwóch aktach”, stanowiąca wybór piosenek z musicalu Waitsa i Brennan, wywiedzionego z jednej z kompozycji z płyty „Swordfishtrombones” – to kontynuacja ścieżki znanej z dwóch poprzednich płyt Toma. Przy czym o ile „Rain Dogs” był wyśmienitym podtrzymaniem formy, bezbłędnym przeskoczeniem poprzeczki wysoko zawieszonej przy okazji „Swordfishtrombones”, tak „Franks Wild Years” już trochę rozczarowuje.
Tom Waits po raz kolejny wkracza na tereny, które już dobrze zna i lubi. Miesza jazz, rumbę, bluesa, piosenkę kabaretową i rock z awangardą, szalonymi koncepcjami brzmieniowymi a la Captain Beefheart i niemieckim ekspresjonizmem. Miesza style, poszukuje, eksperymentuje, łączy ze sobą różne elementy: „Innocent When You Dream” – intrygująca obserwacja na temat cieni i blasków miłości – zostaje podana jako rozbujana, pijacka ballada. Wzbogacony pianiem kur i ładną jazzową gitarą „I’ll Be Gone” wprost wyrasta z ballad Weilla i Brechta, z berlińskich kabaretów czasów międzywojennych. Pierwsza z dwóch wersji „Straight To The Top” to powykręcana na wszystkie strony, groteskowa rumba; druga – to Tomowa wersja eleganckiej jazzowej wokalistyki. Otwierający całość „Hang On St. Christopher” to zaprawiona groteską porcja blues-rocka w klimacie płyt w rodzaju „Heartattack And Wine”. W „Please Wake Me Up” Waits wtóruje sobie na co nieco rozregulowanym melotronie i kakofonicznie brzmiących organach, generując w finale walczyk jak z karuzeli w wesołym miasteczku… Do tego – podobnie jak na poprzednich płytach – marimbafon, organy, co nieco rozstrojona fisharmonia, dęciaki chętnie grające w niskich, ponurych rejestrach. Do tego sam Tom chętnie przetwarza swój głos, śpiewając np. przez megafon…
Wszystko pięknie i ładnie; jedyny problem z tą płytą jest taki, że już to słyszeliśmy. „Franks Wild Years” to synteza poprzednich płyt Waitsa, awangardowej zuchwałości „Swordfishtrombones” i surrealistycznej poezji „Rain Dogs”, która niestety niewiele nowego wnosi do wizerunku artysty; bardzo dobra, ciekawa, intrygująca płyta, która po prostu nie jest już tak świeża, zuchwała i oryginalna jak poprzednie.