Sobota z SBB – odcinek XXXVII.
Kolejna, przedostatnia (jak na razie) część „kolorowej serii” to płyta niezwykła. Zarejestrowano ją podczas czechosłowackiej trasy kwartetu (wtedy już z Piwowarem) późną wiosną 1980, na kasecie magnetofonowej, która potem zaginęła – i przypadkiem odnalazła się po latach w Piwowarowych zbiorach. Sami zainteresowani nie pamiętają, który dokładnie z koncertów trasy to był (zresztą początkowo nikt, włącznie z niestrudzonym biografem zespołu Michałem Wilczyńskim, nie wiedział, czy był to rok 1980 czy 1979 - uważne oko wypatrzy na okładce pewien ślad tych wątpliwości); wiadomo, że SBB zagrało go w składzie bardzo nietypowym.
Różni perkusiści zasiadali za zespołową perkusją; zdarzały się występy w duecie, gdy Lakis „zaniemógł” (więcej szczegółów ma być w nowej wersji oficjalnej biografii zespołu, która jak na razie idzie w ślady „Chinese Democracy” i powstaje już któryś rok); ale SBB bez Józefa Skrzeka? To jakby Crimson grał bez Frippa. A tymczasem… Józef w bardzo pilnych sprawach musiał na moment wrócić do kraju – a tu koncert trzeba zagrać. Za klawiszami zasiadł więc Sławek Piwowar.
Nietypowy to koncert. Za baterią instrumentów klawiszowych stanął człowiek, który jak dotąd nie miał bliżej do czynienia z syntezatorami (Lakis i techniczni musieli mu dostosować wszystkie ustawienia gałek i suwaków). I to słychać. Charakterystycznych dla Skrzeka syntezatorowych odlotów tu nie uświadczymy; za to Piwowar lubi jazzujące podkłady i solówki fortepianu elektrycznego, na Moogu zaś gra dość oszczędnie, bez typowych dla lidera SBB rozbuchanych elektronicznych popisów, chętnie wykorzystuje jazzrockowe brzmienia i patenty. Nieco zmieniły się też proporcje zespołowego grania: dużo miejsca do popisu dostaje Lakis, Piwowar dość często przechodzi na dalszy plan, na pozycję oszczędnego akompaniatora. Do tego koncert jest w całości improwizowany.
„Keep It Cool” to zgrabna porcja funk-rocka, prowadzonego dynamiczną gitarą Lakisa, z lekkimi echami fusion w solówce Piwowara na klawinecie. “Friendship” zaczyna się partią gitary elektrycznej, potem mamy spokojne rozegranie się całej czwórki, ze zgrabnymi partiami instrumentów klawiszowych, po czym całość przyspiesza, dochodzą pojedynki gitarowo-klawiszowe, w finale Lakis popisuje się ładną solówką na gitarze. „Sleeping Partner” otwiera spokojna, dość statyczna część zdominowana przez „miękkie” dźwięki klawiszy, stopniowo dołącza gitara i całość rozwija się w majestatyczną, niespieszną kompozycję z Lakisem na pierwszym planie i ornamentami zwłaszcza fortepianu elektrycznego i klawinetu. „Almost Spain” znów wkracza na tereny fusion (tytuł nieprzypadkowo nawiązuje do „Spain” Chicka Corei. „Amoureux” to dynamiczne rozegranie się całego zespołu, ze żwawym pulsem perkusji i czadowymi partiami gitary, ciekawie skontrastowany w środkowej części stonowanym klawiszowym solem. Dynamicznie, choć nieco spokojniej wypada przyjemnie bujające „Six Fountains”.
Niezwykle intrygująca, klimatyczna płyta. Mimo pewnych skoków w jakości dźwięku (ale całość przecież zgrywano z 30-letniej kasety magnetofonowej...), zdecydowanie jedna z najciekawszych pozycji „kolorowej serii”.