Grejpfrutowy księżyc w sobotnią noc – odcinek 3.
O ile „The Heart Of Saturday Night” miał mocno jazzowy charakter (tu i tam zaprawiany domieszką bluesa), tak kolejny album Toma był już stricte jazzowy. „Nighthawks At The Diner” nagrano na żywo w studiu Record Plant; pierwotnie producent Bones Howe chciał zarejestrować któryś z klubowych koncertów Waitsa, ale warunki techniczne panujące w klubach niezbyt nadawały się na nagrywanie albumu; ostatecznie wynajęto studio, zaproszono do niego nieliczną publiczność i Waits dał dwa występy, 30 i 31 lipca 1975, w całości wypełnione premierowym materiałem. Sam koncert rozpoczynał popis striptizerki, po którym od razu na scenę wkraczał Tom i zaczynał od „Emotional Weather Report”. Dwupłytowy album ukazał się na rynku w październiku.
Jest to ciekawy dokument, dobrze oddający atmosferę koncertów Toma Waitsa w pierwszej połowie lat 70. Jazzowe combo, z dominującą rolą fortepianów (sam Tom często wdawał się w pojedynki z szefem zespołu, Mikiem Melvoinem), eleganckimi partiami gitar i saksofonowymi popisami (czasem mającymi lekko soulowy posmak), z nadającym całości odpowiednie tempo, kroczącym, pulsującym kontrabasem i nienachalnym rytmem bębnów (miotełki!). Płyta rzeczywiście przesiąknięta jest atmosferą jazzowego klubu, z powietrzem ciężkim od dymu, mieszającego się z zapachem whisky, z grającym gdzieś w rogu zespołem. A nastrój jeszcze podkreśla sam lider: właściwie każdy utwór rozpoczyna pogawędką, czasem żartobliwą, czasem ironiczną (jak przed „Better Off Without A Wife”). Niekiedy – zwłaszcza w najdłuższych na płycie kompozycjach „Nighthawk Postcards (From Easy Street)” i „Putnam County” Waits nie tyle śpiewa, co wręcz melodeklamuje swój tekst na tle muzyki… A w tekstach Tom dalej prowadzi słuchacza przez świat knajp i barów, wypełnionych szukającymi choćby chwilowej ucieczki przed samotnością i trudami życia ludźmi, czasem tylko zmieniając na chwilę temat – jak w „Big Joe And Phantom 309” (zresztą jedynej cudzej kompozycji w całym zestawie), opowieści o kierowcy ciężarówki.
Płyta sprzedawała się nieco lepiej od poprzedniczek (164. miejsce na liście Billboard 200); krytyka przyjęła ją ciepło – i zasłużenie, bo jest to ciekawy portret koncertowy Toma Waitsa (może i nagrany w studio, ale całkowicie na żywo i przed – nieliczną, ale zawsze – publicznością). I mimo swojej długości – płyta nie nuży, nie staje się monotonna (w czym pomagają aktoskie chwilami popisy Waitsa-konferansjera). Tom nagrał kolejny dobry album – i nie zamierzał osiąść na laurach: już w niecały rok później ukazała się kolejna płyta.