Grejpfrutowy księżyc w sobotnią noc – odcinek 2.
Od strony artystycznej pierwszy album Toma był sukcesem, krytyka również przyjęła go ciepło, natomiast publiczność – dość obojętnie; to znaczy – masowa publiczność, bo Waits wyrobił sobie dość nieliczną, za to bardzo oddaną grupę zaprzysięgłych fanów (w czym pomogło koncertowanie jako otwieracz dla m.in. Franka Zappy). I przy drugiej płycie miał już nieco większą swobodę artystyczną niż w przypadku debiutu, gdzie końcowy efekt był mieszaniną pomysłów Waitsa i producenta Jerry’ego Yestera. Jak na standardy lat 70., obie płyty dzieliło dość sporo czasu – ponad półtora roku – ale w październiku 1974 „The Heart Of Saturday Night” trafiło na rynek.
Tym razem Tom zrealizował to, co nie do końca udało mu się przy „Closing Time” – powstał album przesycony jazzem, zbudowany na wyeksponowanych partiach fortepianu, z elementami folku czy bluesa zdecydowanie przesuniętymi w tło, pełniącymi rolę drugoplanową. Dość posłuchać takiego „Diamonds On My Windshield” – wyeksponowany, stuprocentowo jazzowy kontrabas, ładnie myszkująca partia perkusji i Waits bardziej recytujący (mruczący), niż śpiewający… Zresztą to na tym albumie datują się początki charakterystycznej waitsowskiej maniery wokalnej – choćby w „Semi Suite”, utworze jakby wprost zapożyczonym z którejś ze starych płyt Bessie Smith czy Billie Holiday, zaśpiewanym schrypniętym, szorstkim głosem. „Please Call Me Baby”, gdyby zaśpiewać go czystym głosem, brzmiałby jak kawałek prosto z repertuaru klasycznych jazzowych croonerów… Blues wylądował tym razem na drugim planie, niemniej tu i tam wychylał łeb – choćby w „New Coat Of Paint”, rhythm’n’bluesowym numerze nieco zmyłkowo wystawionym jako otwarcie całego albumu. Gdzieś na styku obu stylów wylądował „Fumblin’ With The Blues”, w którym blues zderzał się z jazzową, subtelną gitarą elektryczną i wyjątkowo zachrypłym śpiewem. Do poprzedniego albumu nawiązywały też melancholijne ballady kojarzące się z płytami Sinatry z połowy lat 50. (jak „In The Wee Small Hours”, do którego zresztą nawiązywała też okładka „The Heart Of Saturday Night”), takie jak „San Diego Serenade”, Shiver Me Timbers” czy utwór (no, prawie) tytułowy. W miejsce orkiestrowych partii, nadających nastrój utworom z „Closing Time”, mamy tu eleganckie partie saksofonu tenorowego („Depot Depot”, „Drunk On The Moon”).
Jest to płyta odmienna od debiutu także w kwestii nastroju. O ile „Closing Time” był wypełniony refleksjami i opowieściami o mrokach i cieniach miłości, snutym w zadymionym barze gdzieś między nocą a porankiem, tak „The Heart Of Saturday Night” jest już w całości poświęcony nocnym knajpom, barom i szukaniu zapomnienia w alkoholu. „Miłość potrzebuje transfuzji, więc napełnijmy ją całą winem…” „Żeby wreszcie ujrzeć poranek, musiałem nie spać przez całą noc…” „Jeśli wygnasz diabły, anioły też odejdą. A potem cholernie ciężko je znów złapać…”