Grejpfrutowy księżyc w sobotnią noc – odcinek 8.
„Jakim cudem Coppola popełnił taki filmik?” – tak kiedyś zastanawiali się w cyklu „Perły z lamusa” Zygmunt Kałużyński i Tomasz Raczek, dyskutując o filmie „Jack”. Cóż – właściwie cały dorobek Coppoli z lat 80. i 90. to było łapanie się każdej fuchy, jaka się nawinęła, by pospłacać długi. A głównym powodem tychże był film „Ten od serca”. W założeniu miał być odreagowaniem kilku lat piekła, jakim była praca nad „Czasem Apokalipsy”: prosta, nieskomplikowana historia miłosna stylizowana na stare musicale – tyle że głównie przez obłędny perfekcjonizm Coppoli budżet szybko urósł do 25 mln dolarów (na obecne czasy to jakieś 70 mln), podczas gdy wpływy z kin nie przekroczyły nawet 700 tysięcy. W parę lat później podobnie widowiskową klapę kasową zrobił „The Cotton Club” (powody jak wyżej plus przepychanki na linii reżyser-producenci) i od połowy lat 80. Coppola głównie uciekał przed komornikiem, łapiąc się reżyserowania wszystkiego co się dało (wbrew wcześniejszym obietnicom, dał się namówić na trzecią część „Ojca chrzestnego”).
No dobrze, a gdzie w tym wszystkim Waits? Tom był autorem muzyki do „Tego od serca”. Wydany w lutym 1982 album wypełniły głównie stonowane jazzowe ballady (z reguły śpiewane w dwugłosie Waits-Crystal Gayle) i utwory instrumentalne, oparte na ładnych fortepianowych melodiach doprawione nieco elementami bluesa, eleganckie, wysmakowane i cośkolwiek bezbarwne, zagrane dobrze, z sercem, z uczuciem, ale bardzo – jak na ten okres twórczości Waitsa – poprawne, schematyczne, choć tu i tam przebijało coś z Waitsowskiej ironii i skłonności do snucia metaforycznych, niejasnych dźwiękowych opowieści. Chwilami zdarzało się trochę aranżacyjnych niespodzianek, nieoczywistych pomysłów (jak w „Little Boy Blue”, zbudowany głównie na rozbujanej, wciągającej partii elektrycznych organów), ale po chwili wszystko wracało do normy. Nawet ciężka chrypa Toma została tu nieco ujarzmiona i Waits znów brzmiał jak elegancki śpiewak jazzbandu…
Mimo nominacji do Oscara za najlepszą muzykę „One From The Heart” – płyta ładna, nie pozbawiona zalet, ale w ogólnym rozrachunku zbyt konwencjonalna jak na dokonania Waitsa – to jedno z mniej udanych dzieł Toma. Ci spośród fanów, którzy zarzucali Waitsowi skomercjalizowanie się, za winną całej sytuacji uznali wielką miłość artysty – Kathleen Brennan, którą poznał w czasie pracy nad „One…” właśnie. Państwo Waits często wspominali, jak to fani nieprzychylnie krzyczeli pod adresem Brennan „Yoko! Yoko!”… Inna rzecz, że małżonka miała wywrzeć bardzo duży wpływ na muzykę Toma – o czym fani Waitsa przekonali się już przy okazji kolejnej płyty.