To kolejny zwrot w muzycznej drodze Marka Grechuty. Po oszczędnej, ponurej, smutnej „Drodze za widnokres” przyszedł album inny: kolorowy, barwny, dużo cieplejszy. Brzmiący inaczej – z jednej strony pełniej, z drugiej bardziej rockowo – choćby z uwagi na zastąpienie kontrabasu gitarą basową, z drugiej – bardziej pastelowo.
To nowe, zmodyfikowane brzmienie słychać od początku: „W pochodzie dni i nocy”, kompozycję od strony nastroju jakby wprost zaczerpniętą z poprzedniej płyty, otwierają kąsające, rockowe dźwięki gitary (Antoni Krupa w miejsce Pawła Ścierańskiego) uzupełnianej ciężkimi uderzeniami gitary basowej, do tego nieco latynoski, pulsujący rytm, tekst bardziej skandowany niż śpiewany, skrzypcowe ozdobniki, dodatki grupy wokalnej… Ale Grechuta chętnie kombinuje: części śpiewane kontrastowane są łagodniejszym fragmentem z jazzującą gitarą elektryczną i delikatną wstawką wokalno-skrzypcową… „Igła” mimo krótkiej, zwięzłej formy, to tak naprawdę całkiem złożona rzecz: jest fortepian pięknie pojedynkujący się z gitarą elektryczną, jest flet kapitalnie nadający nastrój i smyczki gdzieś w tle… Potem robi się ciepło, bajkowo i kolorowo. Rozmarzony „Świat w obłokach” wprowadza piękna kadencja fortepianu, są delikatne gitarowe dodatki i piękne partie chóru. „A więc to nie tak” pulsuje znów latynoamerykańskim rytmem, czarownie uzupełnionym wszechobecnym fortepianem i smyczkami. Całkowicie autorska „Godzina miłowania” przypomina o jazzrockowych ciągotach Grechuty: instrumentalne rozwinięcie tego utworu to szalony pojedynek popisów basisty i skrzypka, o coraz bardziej swobodnym, luźnym przebiegu, efektownie zamknięty klamrą w postaci pięknej… pieśni? Tak, mimo całej lekkości, swobody tego utworu, to chyba jednak właściwe słowo. Kolejne cztery nagrania to suita „Spotkania w czasie) do filmu „Jastrun”. Najpierw rozmigotany, bajkowy walc, znów z pięknymi popisami smyczków i niezwykłym finałem, przywodzącym na myśl niektóre koncertowe odjazdy King Crimson z Davidem Crossem w składzie… Powoli rozwija się „Ulica cieni”, z wyeksponowaną, nieco bluesową w wyrazie gitarą, ozdobnikami różnych perkusjonaliów i łagodnymi dodatkami to chóru, to fortepianu – chwilami może się to kojarzyć z „Ptasznikiem” duetu McDonald-Giles (tak swoją drogą, trzebaby wreszcie o nich napisać!). Całość wieńczy gitarowo-skrzypcowo-fortepianowa miniatura „Zmierzch” i delikatna piosenka (głównie na flet i fortepian) „Ptak śpiewa o poranku”. Na sam finał płyty mamy znów dość minorowy, smutny fragment, jakby wprost z poprzedniej płyty „Na szarość naszych nocy”.
Tradycyjnie wersja CD została uzupełniona o sporą dawkę bonusów. „Znajdziemy sobie” to fragment – ekhm – Oratorium Beatowego (kiedyś były takie rzeczy…) „To pejzaż naszej ziemi”, utwór jak na Grechutę dość prosty (zresztą jest to cudza kompozycja), ale wykonany z dużym smakiem i elegancją. Potem mamy oryginalną, filmową wersję suity do filmu „Jastrun”, nieco prostszą i krótszą niż ta płytowa, ale równie piękną (w „Walcu na trawie” Grechuta gra na dziecięcym fortepianie swego syna). Kolejne dwa utwory to sesja dla Radia Kraków z 1973, jeszcze z kontrabasistą Pawłem Jarzębskim, w tym tradycyjnie rozimprowizowane „Gdziekolwiek”. Potem zaglądamy na Krajowy Festiwal Polskiej Piosenki do Opola. Pierwsze trzy utwory – w tym „Ocalić od zapomnienia” w wersji na śpiew i fortepian – nagrano w roku 1974; większą ciekawostką są kompozycje z roku 1976, w składzie ze skrzypkiem Michałem Półtorakiem w miejsce Michery oraz braćmi Ścierańskimi. „Godzinę miłowania” Grechuta przedstawił w nietypowej wersji, w jakiej utwór ten wykonywał na festiwalu w Hawanie: częściowo hiszpańskojęzycznej, do tego mocno przearanżowanej – bardziej oszczędnie zagranej, w drugiej połowie wpadającej w szalony afrokubański taneczny rytm (pięknie podawany przez gitarę basową Krzysztofa Ścierańskiego). Na sam koniec srebrnego krążka mamy jeszcze premierową „Muzę pomyślności” – piękny, ciepły utwór, świetnie pasujący do podstawowej zawartości „Magii obłoków”.
Piękna, bajkowa, delikatna płyta. Zarazem jedno z największych osiągnięć polskiej muzyki popularnej w ogóle. Wypada znać.