Kolejny wykonawca, który miał pecha. Nazwisko Grechuty, jego charakterystyczny głos i sposób śpiewania kojarzy chyba każdy, ale zdecydowana większość kojarzy go z kilkoma najbardziej popularnymi piosenkami, typu „Niepewność” czy „Nie dokazuj”. I tylko wtajemniczeni wiedzą, że kiedyś ten Pan popełnił kilka bardzo ważnych i ambitnych płyt.
Pierwsza, nagrana z Anawą płyta to były głównie piosenki poetyckie. Oparte głównie na wierszach znanych polskich poetów, opracowane na dość oryginalny skład instrumentalny, w którym ważną rolę odgrywały skrzypce i wiolonczela, z efektownie napędzającym całość kontrabasem, z gitarą jako dodatkiem. O specyficznym brzmieniu, specyficznej aranżacji i instrumentacji. To tam znalazła się większość najpopularniejszych piosenek Grechuty – oprócz wymienionych wcześniej także choćby autorska „Będziesz moją panią”. A całość zamykała ballada „Korowód”. W dużej części instrumentalna, o dość nietypowej jak na tą płytę, oszczędnej aranżacji. Ballada, która w nowej wersji już wkrótce miała stać się podstawą kolejnego, wydanego jesienią 1971 albumu.
Pierwsza płyta była stylistycznie jednorodna: ciekawie zaaranżowane, delikatne ballady i piosenki poetyckie. Tutaj tych piosenek, zaaranżowanych w duchu debiutanckiego albumu, też jest sporo. „Chodźmy”, „Świecie nasz”, „Dni których nie znamy”, czy znana każdemu słuchaczowi Nocy Muzycznych Pejzaży „Ocalić od zapomnienia”. Ale o niepowtarzalnym charakterze tej płyty decydują pozostałe kompozycje.
Już od pierwszych dźwięków płyty słychać, że tym razem stylistycznie będzie bardziej bogato i niejednorodnie. „Widzieć więcej” to orientalna w klimacie kompozycja instrumentalna, zagrana przez Marka Jackowskiego na serbskim ludowym instrumencie – brać. „Kantata” to jakby zapowiedź kolejnej płyty Marka Grechuty, choć kompozytorem akurat tego utworu jest Jan Kanty Pawluśkiewicz (który zresztą jest autorem sporej części muzyki na tą płytę). Piosenka poetycka, ale o charakterystycznej, ascetycznej, drażniącej aranżacji, z nowoczesnym, wgryzającym się w ucho, nieco jazzrockowym akompaniamentem skrzypiec w refrenie i dość spokojnej, recytowanej zwrotce. „Nowy radosny dzień” - również dzieło Pawluśkiewicza to już awangardowa muzyka poważna, zarejestrowana z udziałem orkiestry warszawskiego Teatru Wielkiego, o impresjonistycznym, nieco ilustracyjnym charakterze, z hipnotycznym rytmem perkusji w klimacie bolera, kojarząca się z tym, co na wczesnych płytach proponował King Crimson.
Najważniejszą kompozycją na albumie jest oczywiście kompozycja tytułowa. Poprzednio – parominutowa, zwięzła, choć nietypowo zaaranżowana piosenka. Teraz doczekała się zupełnie innego ujęcia. Najpierw jest część piosenkowa. Dynamiczna, efektownie napędzana przez sekcję rytmiczną (wzmocnioną gitarą basową – zagrał na niej gościnnie Marian Pawlik, znany z zespołu Dżamble). Potem instrumentalne, improwizowane, podchodzące pod jazz-rock rozwinięcie. Z sekcją utrzymującą obsesyjny rytm i fletem w roli głównej. Z początkowo łagodną, melodyjną, z czasem coraz bardziej odjazdową, psychodeliczną partią tego instrumentu. Z efektowną repryzą części piosenkowej na koniec... Dziesięć minut, bez pięciu sekund. Nawet po prawie czterdziestu latach – robiące kolosalne wrażenie. I na koniec ładna, subtelna piosenka, delikatnie wieńcząca płytę - „Niebieski młyn”.
Wszystkie płyty Marka Grechuty doczekały się w latach 2000-2001 kompaktowych, remasterowanych reedycji. Każdą z płyt uzupełniła potężna dawka nagrań dodatkowych – koncertowych, singlowych, radiowych itp. Wersję CD „Korowodu” uzupełniły: radiowy drobiażdżek - „Letnia przygoda” z roku 1971; recital Grechuty i Anawy z Opola z 1970 roku (w tym kolejna próbka Pawluśkiewiczowej muzyki poważnej na smyczki i instrumenty perkusyjne - „Intro II”, oraz jazzujące, z bardzo fajną partią fortepianu
„W chłodzie osiczyn w dymie traw” - kompozycja Jacka Ostaszewskiego), a przede wszystkim zarejestrowany rok później na festiwalu opolskim „Korowód” - w tej drugiej, efektownej wersji. Z zapowiedzią Lucjana Kydryńskiego. I z publiką głośno domagającą się bisu (który zresztą nastąpił).
Jeśli ktoś kojarzy Marka Grechutę tylko i wyłącznie z najbardziej popularnych i znanych piosenek, ta płyta na pewno go zaskoczy. Ballada, piosenka poetycka, psychodelia, improwizacje, awangarda, muzyka poważna, rock progresywny – to wszystko tu się znajduje. „Korowód” to album charakterystyczny dla rocka początku lat 70. - poszukującego, łączącego ze sobą różne elementy, badającego ograniczenia gatunku i możliwości ich obejścia. Zarazem arcydzieło polskiej – i nie tylko – muzyki popularnej. Wstyd nie znać.