To druga płyta tego tria (po „Never Pet A Burning Dog” z roku 2010 – jeszcze nie słyszałem, ale trzeba będzie się zapoznać). Nagrano ją w trakcie dwóch jednodniowych sesji w kwietniu i grudniu 2011 w Liege i Brukseli. Panowie z douBt łączą w swoim graniu jazz, rock i muzykę awangardową, oprawioną w nowoczesne, cyfrowe brzmienia (choć nie brakuje też dźwięków organów Hammonda czy fortepianu elektrycznego), co daje bardzo interesującą, choć chwilami trudną w odbiorze mieszankę.
Całą płytę otwiera przemówienie senatora Berniego Sandersa z grudnia 2010, wymierzone w szykowaną wtedy ustawę dającą spore przywileje najbogatszym Amerykanom (przemawiał cały dzień, z tego 5 h bez żadnej przerwy, ale niestety niewiele to zmieniło…), oprawione w organowo-gitarowe brzmienia i pulsujący rytm. “Jalal” oparto na fajnym basowym riffie, na którym rozwijają się stopniowo długie improwizacje – to z instrumentami klawiszowymi na pierwszym planie, to z gęstą, natarczywą gitarą w głównej roli i dopełniającymi to brzmieniami klawiatur (m.in. fortepianu elektrycznego). „No More Quarrel With The Devil” zasadza się na mocnym gitarowym riffie przypominającym co nieco King Crimson AD 1973-74; cały utwór jest masywny, agresywny, typowo gitarowy, ciekawie skontrastowany łagodnym klawiszowym finałem. Do tego amorficzne, jazzowe, skręcające w finale w stronę awangardy i kakofonicznych spiętrzeń dźwięków, odjechane „Rising Upon Clouds”, wyciszone, nastrojowe „Invitation”, z ładną, melodyjną, wyeksponowaną partią gitary, jakby przywodzące na myśl dźwiękowy świat Pata Metheny’ego, pełen dziwnych, kosmicznych dźwięków „The Human Abstract” i „Tears Before Bedtime”, przedziwna, futurystyczna wersja blues-rocka.
W utworze tytułowym dominują długie, „stojące”, jakby wiolonczelowe dźwięki (prawdopodobnie syntezatorów), na których tle rozwijają się popisy to gitarowe (brzmienie gitary jest tu poprzepuszczane przez przeróżne efekty), to perkusyjne, to odjechana, jazzowa partia fortepianu nieco w klimacie Keitha Tippetta. Podobnie wypada finałowy „Goodbye My Fellow Soldier”, w którym chwilami w tle zdaje się pobrzmiewać klasyczny melotron… Czasem panowie pojadą w bardziej riffowe, bliższe rocka rejony („Purple Haze” czy wspomniane „Tears Before Bedtime”), czasem potrafią czarować subtelnością („Mercury” – jazzowy fortepian, delikatne gitary, stylowo, klasycznie brzmiąca perkusja)…
Intrygująca, nieszablonowa płyta. Jak najbardziej godna polecenia.