Lesław nie próżnuje. Trzy lata temu dostarczył nam „Luminal”, w zeszłym roku wspólnie z Administratorrem „Piosenki o Warszawie” (druga część w przygotowaniu), a teraz dostaliśmy kolejny premierowy album Komet.
Jedno u Lesława pozostaje niezmienne. Szef Komet wciąż zaskakuje, wciąż poszukuje. Tym razem zespół kojarzony z rockabilly i punkiem zwrócił się w inną stronę: choć po staremu można tu natrafić na dynamiczne utwory utrzymane w nastroju wcześniejszych płyt – ot, choćby „Nerwica natręctw” – Lesław tym razem pokłonił się wysmakowanej popowej piosence lat 60. i wczesnej, radosnej psychodelii. Oczywiście – przepuszczonej przez własny, lesławowy filtr.
W nastrój „Paso Fino” (południowoamerykańska rasa koni) świetnie wprowadza już otwierający całość „Bal nadziei”: z jednej strony chropowata gitara, z drugiej dęciaki, skoczny rytm, ciepłe brzmienia organów elektrycznych – a do tego wprowadzone ze smakiem dodatki: wibrafon, harfa, dzwony rurowe… Podobnie chwytliwie i przebojowo wypadają „Sparaliżowana od pasa w dół”, „Ona i niestety on”, przyjemnie bujający, jakby wyprowadzony ze swingu „Ty i twój cień”, z dominującą rolą gitary akustycznej czy wystawiona na promujący płytę singiel piosenka „Nie mogę przestać o tobie myśleć”. Z drugiej strony Lesław nie zapomina o swoich korzeniach, tkwiących w rockabilly, punku i nowej fali, łącząc je z zamiłowaniem do aranżacyjnych zakrętów i nieoczywistych rozwiązań. Wszak w „Nerwicy natręctw” żywe rockowe granie z przybrudzoną, szorstką gitarą pięknie splatającą się z mocną linią basu nagle przechodzi w stonowany, akustyczny finał. Równie intrygująco wypada „Prywatne piekło”: oparte na energicznym duecie gitary basowej i prowadzącej, ciekawie przełamywanym smyczkowymi wstawkami, z finałem z użyciem instrumentów dętych.
„Paso Fino” wprowadza też pewne novum – dwie kompozycje są bowiem dziełem basisty zespołu (Lesław jedynie dorzucił teksty), co okazało się posunięciem jak najbardziej trafionym, obydwie kompozycje należą bowiem do najmocniejszych punktów płyty. Oparta na kroczącym rytmie i wyrazistym basowym riffie „Ulica Kasprowicza” ma niesamowicie nadające koloryt wstawki ze smyczkowym tłem (te partie smyczków są na „Paso Fino” dość nietypowo aranżowane – mało tu typowych dla smyczkowych sekcji rozlewnych, ciepłych kantylen, smyczki brzmią nieco ostrzej, ciekawie przeplatają się z gitarami) i partiami fletu. Również spod ręki basisty wyszedł nostalgiczny, stonowany „Hotel Artemis”, z bajkowym melotronem w tle. Sam szef Komet stworzył zaś utrzymany w podobnym, ciepłym nastroju instrumentalny „Wrzesień”, z czarownie uzupełniającymi się gitarą i fletem i cymbałkami na dodatek. Całość zamyka dynamiczny utwór instrumentalny, znów z efektownym duetem gitary i należycie wyeksponowanego basu.
Od strony tekstowej nic nowego: niebanalnie o samotnościach, związkach, pragnieniach i rozstaniach oraz – rzecz jasna – co nieco obrazków z Warszawy, całość podlana specyficzną Lesławową poetyką. Komety nie zawodzą: kolejna bardzo dobra, wciągająca płyta.