Wiosenne piątkowe wieczory z Kometami – wieczór II. Lesław rozwija skrzydła.
O ile (mini)album „Komety” był nawiązaniem do lat 50., czasów rockabilly i rock’n’rolla – wydana w roku 2005 „Via Ardiente” wyraźnie poszerza stylistyczną paletę Komet. Podstawowe założenia pozostały takie same – gitarowe brzmienia bez nadużywania wszelakich efektów, zwięzłe kompozycje z dość prostymi, chwytliwymi melodiami i specyficzny głos Lesława, do tego teksty pełne celnych, lapidarnych obserwacji i specyficznego, warszawskiego kolorytu – ale doszły też inne inspiracje: wczesny punk rock w klimacie roku 1977 (a w dorobku Partii takiego punkującego grania przecież nie brakowało), surf rock lat 60, różne aranżacyjne smaczki i nietypowe dla obranej przez Komety stylistyki instrumenty (trąbka, wibrafon). Brzmienie stało się mocniejsze (także dlatego, że basista Pablo oprócz kontrabasu sięga po gitarę basową), a zarazem bardziej przestrzenne. W efekcie powstała płyta bardzo intrygująca, zapadająca w pamięć.
Zmiany zapowiada już pierwszy utwór na płycie: dynamiczny „Ursynów Calling” (tytuł wprost wskazuje na inspirację Lesława, zresztą liternictwo na okładce też pochodzi z „London Calling” The Clash – a ci wcześniej zapożyczyli je z debiutanckiej płyty Elvisa Presleya, więc mamy tu taki podwójny hołd dla dwóch różnych inspiracji szefa Komet jednocześnie) mocno pachnie klasycznym, punkowym graniem, choć w partii gitary można doszukiwać się śladów surf-rocka; pojawiająca się w finale trąbka puentuje całość w ciepły, „hiszpański” sposób. W klimacie klasycznego punku utrzymane jest też „Nie wiem”. „Bezsenne noce” od strony melodii i ogólnego klimatu dziwnie kojarzą się z „Passengerem” Iggy’ego Popa. Pewnym powrotem do klimatów pierwszej płyty jest „Traktuj mnie źle” – z opartą na linii basu melodią, przyjemnie swingującą rytmiką i lekkimi gitarowymi wstawkami. W „Mieście turystów” partie gitarowe (tym razem bliższe w klimacie latom 60. – znów coś z surf rocka) intrygująco podbija wibrafon. Trąbka powraca w „Ostatnim lecie XX wieku” – ładnej balladzie zagranej z akompaniamentem gitary. „Running Wild” to znów punkujący wykop; dla kontrastu „W pułapce” – oparte na ponurym basowym podkładzie, kojarzące się nieco z francuskimi kryminałami lat 50. w rodzaju „Les Diaboliques” – znów nawiązuje do debiutanckiej płyty Komet. Tytułowy utwór to przyjemne gitarowe instrumentalne granie w surf-rockowym klimacie, połączonym z westernowymi klimatami w partiach gitarowych. Nieco podobny klimat (z nieco mocniejszymi gitarami) pojawia się w kolejnych nagraniach: „To samo miejsce” i (zgodnie z tradycją zespołu) nie opisanym na okładce nagraniu „Get Out Of My Life”.
Dodajmy do tego, że od strony tekstowej Lesław trzyma tu bardzo wysoki poziom: wciąż jest celnym, lapidarnym obserwatorem rzeczywistości, opowiada o popieprzonych, toksycznych związkach (Traktuj mnie źle, tak jak zawsze mnie traktujesz / Bo gdy ciebie nie ma, jest jeszcze gorzej – „Traktuj mnie źle”; Patrzysz na rozrzucone ubranie / Stoisz oparta o ścianę / Zakrwawione palce / Krew w umywalce / I nie wiem co w nim widzisz – „Nie wiem”), czasem w poetycki, jakby odrealniony sposób („W pułapce”). Potrafi też pisać ciepło, poetycko („Ostatnie lato XX wieku”). W efekcie otrzymaliśmy bardzo klimatyczną płytę, która opisuje specyficzny, warszawski spleen, życie w Warszawie początku XXI wieku dalece lepiej niż kiczowate filmy w rodzaju „Egoistów” czy „Warszawy”. Do tego nie brakuje tu kompozycji naprawdę znakomitych: przebojowe „Miasto turystów”, „Bezsenne noce”, „W pułapce”, „Ostatnie lato XX wieku”… Płyta świetna, acz niedoceniona. Może dlatego, że pechowo ukazała się w tym samym roku, co okrzyczane (i przereklamowane) „Powstanie Warszawskie” Lao Che?