Wiosenne piątkowe wieczory z Kometami – odcinek VI.
„Złoto Azteków” to pierwsza w dorobku zespołu płyta koncertowa, zbierająca nagrania zarejestrowane wiosną 2008 na trasie promującej album „Akcja V-1”. Zestaw siedemnastu utworów na żywo (oprócz przekroju przez dorobek Komet mamy tu także partyjny klasyk – „Warszawa i ja”) uzupełniono czterema nagraniami studyjnymi.
Jak prezentują się Komety na żywo? Bardzo energetycznie i czadowo, prawie czysto punkowo. Pojawiły się pewne korekty aranżacyjne względem wersji studyjnych: „Anna jest szpiegiem” mamy ładne dośpiewy Pablo; w „To samo miejsce” bardziej wyeksponowano basowy podkład, na którym całość się opiera. Niektóre poprawki wypadają dość dyskusyjnie: nieco przesadnie dociążono „April Rain” i „Ostatnie lato XX wieku”: trochę brakuje tu finezji, jaka znamionowała oryginały, nadawała im klimat. Za to „Wreszcie w ciąży”, zamiast swingującej wstawki, ma odjechaną, hałaśliwą, nieco barrettowską wstawkę gitarową, co wychodzi na plus. Dość podobnie do oryginału, acz bardziej drapieżnie wypadła „Warszawa i ja”.
Na plus całego zestawu należy zaliczyć na pewno bijącą z tych nagrań energię i radość grania, na minus – uproszczenie bardziej wyrafinowanych, wielobarwnych kompozycji, sprowadzenie ich do wspólnego mianownika: mocno, czadowo, do przodu. Zestaw koncertowy na pewno daje dobre pojęcie o fenomenie pt. Komety na żywo, prezentuje bardzo dobry zespół koncertowy; jeśli jednak ktoś nie siedzący w temacie chciałby wyrobić sobie pojęcie o muzyce Komet, „Złoto Azteków” przedstawia dość jednostronny, niepełny obraz tego zespołu. Stąd jako zestaw pt. Komety w pigułce, „Złoto…” najlepiej sprawdza się w połączeniu z poprzednim albumem kompilacyjnym.
Co zaś do nagrań premierowych: dwa z nich to instrumentalne miniatury, dwa to pełnowymiarowe piosenki. W „Bez ciebie nie istnieję” słychać ładne dwugłosy, solidny, nadający całości rozpęd basowy podkład i połączenie klimatów retro (solówka klawiszowa) z motorycznym riffem. Jakiś archaiczny, analogowy syntezator słychać też w „Dziecku nowoczesnych bloków”, gdzie zgrabnie przegryza się z dynamiczną partią gitary i czegoś brzmiącego jak automat perkusyjny, a w pewnym momencie pojawia się w kontrastowej, spokojnej wstawce. Obie te kompozycje trzymają solidny Lesławowy poziom (także jeśli chodzi o teksty), dowodzą też, że lider Komet ciągle eksperymentuje z nowymi środkami wyrazu.
Za tydzień: odcinek VII – jak na razie ostatni.