Sporo się pozmieniało od czasów poprzedniej płyty. Grechuta rozstał się z Pawluśkiewiczem i Anawą i założył nową formację, WIEM (W Innej Epoce Muzycznej). Muzyka też uległa wyraźnej zmianie. Zamiast rozbudowanych form, bogatych aranżacji znanych z „Korowodu” Grechuta i WIEM zaproponowali brzmienie mocno ascetyczne, oszczędne, surowe. Fortepian, gitara, kontrabas, perkusja.
Na dobrą sprawę “Droga za widnokres” to concept-album. Wszystkie utwory (tradycyjnie w przeważającej większości oparte na tekstach różnych polskich poetów) poruszają kilka tematów: bezsensu życia, jałowej egzystencji, nieuchronności śmierci. Zupełnie jak „Pornography” The Cure. Do tego ascetyczne brzmienie, nieco bardziej eksponujące rytm, podawany przez kontrabasistę i kilku perkusistów. Chwilami pojawia się żwawe tempo, dzięki czemu całość nieco zaczyna pachnieć Santaną („Może usłyszysz wołanie o pomoc”). Choć oczywiście nawet takiej muzyce towarzyszy ponury, smutny tekst. Bodaj najlepsza na całym albumie „Wędrówka” to rytmiczny, trochę marszowy, jednostajnie monotonny akompaniament i powściągliwy śpiew. Choć wymienianie pojedynczych kompozycji na dłuższą metę mija się tu z celem: ta płyta funkcjonuje jako zwarta, nieco ponad półgodzinna całość.
W wersji CD do podstawowej części płyty mamy dołożony szereg nagrań dodatkowych (trwają w sumie więcej niż zasadniczy album). Oprócz paru dość prostych od strony melodycznej, ale zaaranżowanych w wyrafinowany sposób piosenek – „Nie szukaj niczego po kątach” i „W ciszy poranka” - mamy tu dwa nagrania koncertowe, pokazujące, jak formacja WIEM radziła sobie na scenie. Pokazujące WIEM jako bardzo dobrą grupę jazzrockową, bardzo ciekawie improwizującą na żywo. Zwłaszcza w ponad trzykrotnie dłuższym niż na płycie studyjnej „Gdziekolwiek”. Również 16-minutowy „Korowód” to świetny popis scenicznej zespołowej improwizacji – i chyba najlepsza wersja tej kompozycji, jaką udało się zarejestrować.
Pod pewnymi względami ten album to przeciwieństwo wielobarwnego, szalonego „Korowodu”: jednostajna, ponura, przygnębiająca płyta, o oszczędnym, monochromatycznym brzmieniu. Zarazem to bardzo przemyślana od strony artystycznej propozycja: wszystkie elementy mają tu służyć podkreślaniu wymowy całości. W porównaniu z następnym albumem – te dwie płyty są jak jing i jang, jak zupełne przeciwieństwa. Płyta trudna, wymagająca specyficznego nastroju. I cholernie wciągająca, intrygująca.