Krótko: kolejny zespół próbujący obrabiać dość mocno już przeorane progmetalowe poletko. Wyróżnia się przede wszystkim miejscem pochodzenia (Andora). Zaś sama muzyka? Gitarowe, wirtuozerskie zaplatanki, wściekła perkusyjna jazda na dwie stopy, mieszanie tempami, klawiszowe, usymfoniczniające dodatki, krótkie sola syntezatora i wściekły, oscylujący na pograniczu wrzasku, thrashowy śpiew wokalisty kontrastowany czystszym, podniosłym śpiewem – oto „Mind As Universe”, na dobrą sprawę cała płyta w pięciominutowej pigułce.
Wściekły czad na tej płycie dominuje; z drugiej strony panowie starają się ciekawie kombinować. „The Great Reality” dodaje do całości wściekłe perkusyjno-basowe kanonady, uzupełniające brzmienie fortepianowe akordy i fajnie wkomponowany pod koniec spokojny fragment ze stylowym, gitarowym plumkaniem, zgrabnym basowym podkładem i subtelnymi klawiszami. „The Majestic Of Gaia” to wściekła progmetalowa jazda ze zdzierającym gardło wokalistą, skokami tempa, perkusyjnymi salwami, szybkostrzelnymi gitarowymi solówkami i kontrastowymi wstawkami dla urozmaicenia (ciekawie wypada ta na parę minut przed końcem, delikatna, wyciszona, z syntezatorami udającymi skrzypce). W „Inner Fullness” mamy iście opętańczy wrzask wokalisty kontrastowany melodyjnym śpiewem, nagłe skoki nastroju i tempa (bardziej nawet kontrastowe niż we wcześniejszych fragmentach płyty), perkusyjną jazdę na dwie stopy, podniosłe wstawki klawiszowe… to porcja wrzasku, wściekłych perkusyjnych kanonad i szalonego riffowania, zwieńczona syntezatorowymi mgiełkami.
Nie brakuje momentów naprawdę udanych: przede wszystkim „Consciousness”. Pierwsza część to znów klimatyczne, wspomagane delikatnie syntezatorem gitarowe granie, stopniowo się rozwijające w fajną gitarowo-fortepianową zaplatankę – nie ma tu progmetalowego ciężaru, jest fajne rockowe granie, które dopiero w drugiej części tegoż utworu nabiera mocy, przechodząc w fajne, progmetalowe granie bez specjalnych wirtuozerskich szaleństw, za to z melodyjną gitarową solówką i intrygującą fortepianową kodą. „Metta Meditation” przypomina pierwszą część „Consciousness”: znów mamy tu ładną, delikatną linię gitarową, i klimatyczny fortepian, i w finale znów pewne zwiększenie ciężaru, choć całość nie wchodzi na progmetalowe obroty… Utwór tytułowy złożony jest z dwóch części: pierwsza to przewijający się przez całą płytę motyw (kontrasty, wrzask/śpiew, klawiszowe dodatki, perkusyjna jazda i gitarowe łamańce), druga to długi instrumentalny pasaż, w pierwszej połowie dość stonowany, z dużym udziałem syntezatora, z ładną, czystą linią gitary, ładnie się rozwijający, stopniowo nabierający mocy, aż po finał. Podobnie skonstruowano „Returning To The Source”, przy czym tutaj dwie części nie są aż tak od siebie różne: druga połowa tego utworu to ekspresyjne gitarowe solo.
Nie brakuje także, ciekawie wkomponowanych w całość, spokojniejszych fragmentów, ładnie kontrastujących mocne momenty i uspokajających po chwilach bezlitosnego czadu. Bardzo delikatnie zaczyna się „Zazen Meditation”: i śpiewające ptaszki, i delikatne, schowane w tle syntezatorowe plamki… Całość stopniowo się rozwija, pojawia się ładna linia fortepianu, uzupełniona akordami dość stonowanej gitary i podniosłym, symfoniczno-metalowym finałem. Na sam koniec mamy porcję fortepianowo-syntezatorowego grania, ładnie wyciszającą po przesłuchaniu całej płyty.
Persefone na razie jeszcze zaciekawia głównie dość egzotycznym pochodzeniem (wszak o andorskiej scenie rockowej wiemy na dobrą sprawę tyle co nic – może jeszcze pop-punkowy Anonymous obił się o uszy). Nie zmienia to faktu, że to niezły zespół, który stać na naprawdę dobre płyty. Płyta w sumie mało odkrywcza, ale mimo 70 minut nie nuży słuchacza, jest też równa, bez jakiejś specjalnej wpadki, za to z paroma ciekawymi momentami i niezłymi, choć nieco naiwnymi tekstami. Jak najbardziej do posłuchania.