Formacja Persefone nie powinna być obca naszym czytelnikom. I to nie tylko dlatego, że kilka dni temu gościła w naszym kraju na jedynym koncercie w Krakowie a my ów występ relacjonowaliśmy. Bo już ponad dekadę temu o ich płycie Spiritual Migration pisał Piotr Strzyżowski. I to pisał pochlebnie, notując między innymi w podsumowaniu, że to niezły zespół, który stać na naprawdę dobre płyty.
Od tego czasu sporo się u nich zmieniło i nie chodzi tylko o to, że na pokładzie pojawiło się trzech nowych muzyków (perkusista Sergi „Bobby" Verdeguer, gitarzysta Filipe Baldaia Ribeiro i wokalista Daniel Rodríguez Flys), ale o fakt, że grupa dorobiła się dwóch kolejnych, pełnowymiarowych albumów, w tym ostatniej płyty - znakomitej Metanoi, po raz pierwszy nagranej dla Napalm Records (wcześniej wydawcą zespołu było ViciSolum Production), z gościnnym udziałem choćby Einara Solberga z Leprous.
Wydana w lutym tego roku EP-ka Lingua Ignota: Part I jest kolejnym skokiem formacji na jeszcze wyższy poziom a sięganie po ich muzykę tylko dlatego, że są metalową ciekawostką z Andory byłoby dla nich krzywdzące. To ich nowe wydawnictwo zawiera tylko pięć utworów i 26 minut muzyki. Ale jakiej muzyki!
Rozpoczynające całość, nieco ponad dwuminutowe Sound and Vessels jest w zasadzie wstępem do kolejnego One Word, już z wykrzyczanym przez Daniela Rodrígueza Flysa refrenem. Przy okazji - to pierwsza płyta, na której śpiewa, znany z Eternal Storm, Flys. I trzeba przyznać, że to wielka wartość dodana dla formacji. Ale wróćmy do muzyki, bo One Word rozpala furią tnących gitar, wściekłych growli, zmian tempa i niesamowitym, wzniosłym, wręcz symfonicznym refrenem. Kolejny The Equable od samego początku uderza w klimatyczne tony przestrzennego post- i prog metalu, w którym przeplatają się growle Flysa z czystym, melodyjnym śpiewem klawiszowca, Miguela Espinosy. Jednak prawdziwą wisienką na torcie jest następny zabójczo melodyjny refren a potem jeszcze niezwykle udany solowy popis na gitarze. Tytułowa Lingua Ingota na samym początku przynosi kilka chwil akustycznego wytchnienia, te jednak szybko zostają wyparte przez, uderzającą z impetem, dawkę technicznego, metalowego grania, które jednak wieńczy kolejne patetyczne zakończenie. Abyssal Communication pozwala już na „wyleczenie” muzycznych ran, po ciosach otrzymanych w czterech wcześniejszych numerach. Bo to w zasadzie ballada z lekko ambientowym szlifem.
To na co warto zwrócić uwagę, to świetne, soczyste i przestrzenne brzmienie, co w takim graniu jest niebagatelne. Ale nie powinno to dziwić, wszak za produkcję całości odpowiada sam David Castillo znany choćby ze współpracy z Opeth, Katatonią, Leprous, Soen, Amorphis, czy Moonspell. Kapitalna EP-ka, która niestety bardzo szybko się kończy. I to jej największa wada. Polecam fanom dobrego, melodyjnego prog-, death metalu.