Australijczycy z Perth po trzech latach przerwy powracają z nowym albumem. Tytuł jest zupełnie nieprzypadkowy, wszak to piąty studyjny krążek w ich karierze. Praktycznie nic się u nich od tego czasu nie zmieniło. Skład stabilny (no może poza gośćmi – na krążku zaśpiewali dodatkowo Zemyna Kuliukas i Daniel Tompkins), oferta muzyczna praktycznie też nie zaskakuje. To w dalszym ciągu melodyjny, progresywny metal, napakowany elektroniką i ostrymi jak brzytwa gitarowymi riffami. Kiedy trzeba wręcz galopujący, innym razem bardziej poszatkowany rytmicznie – zawsze jednak z przebojowym niemalże wykopem. Takie idealne połączenie Poverty’s No Crime, Threshold i Vanden Plas z… A-ha.
I to wszystko co powyżej na „piątce” jest. A jednak płytka wykazuje już pewne zmęczenie materiału. Bo takich ultra przebojowych progmetalowych hiciorów, jak na moim ulubionym Universe, nie ma tu aż tak wiele. Do nich możemy zaliczyć z pewnością otwierający całość Hyperventilating i następujący po nim świetny Breaking Down. Pędzący do przodu, z charakterystycznym pogłosem na wokalu, wgniata w siedzenie jak trzeba. Najlepszy jednak na albumie wydaje się najdłuższy, prawie 6 – minutowy, iście progmetalowy The Morning Light, z klimatycznym wstępem, licznymi zmianami tempa, wokalnymi i gitarowymi unisonami oraz jednocześnie prawdziwym metalowym ciężarem.
Reszta materiału jest niby równa, jednak sprawia wrażenie profesjonalnie wyprodukowanych wypełniaczy, które nie pozostają na dłużej. I nieważne, czy jest to stonowane, zdominowane elektroniką Fortune Favours The Blind, bądź równie spokojne, symfonicznie zaaranżowane Summer Always Comes Again (oj, tu słychać Norwegów z A-ha!), albo wreszcie ostrzejszy The Domination Game… Trudno jakoś przed nimi uklęknąć i oddać im serducho. Ot, nowoczesny metal, pełna profeska… ale szału nie ma.