Przystanek Kanada odcinek XX: Lecz się sam (Heal Thyself).
Na dłuższą metę, głównym plusem „Hawks & Doves” okazał się powrót Neila Younga do pracy twórczej. Nadal zasadniczą część jego życia pochłaniała opieka nad upośledzonym synem; jednak stopniowo, krok po kroku, Neil zaczął znajdować czas na tworzenie. Gdy rygorystyczny projekt terapeutyczny nieco zelżał – Young postanowił znów zaprosić do studia Crazy Horse. I kawałek po kawałku, na przestrzeni prawie dziesięciu miesięcy, zarejestrowali nowy album. „Re-Ac-Tor” ukazał się równo rok (bez jednego dnia) po premierze „Hawks & Doves”.
Jest to wśród fanów Neila pozycja mocno kontrowersyjna. W sporej mierze z uwagi na dużą nierówność materiału: mamy tu utwory znakomite, ale mamy też słabe… Także z uwagi na brak skonkretyzowanej koncepcji, jak ta płyta ma właściwie brzmieć. Nie brakuje tu typowo Youngowego gitarowego grania, choć tym razem jest ono mniej chropowate, bardziej wygładzone produkcyjnie, do tego w warstwie rytmicznej wkradają się jakieś echa new wave… Tyle, że w przeciwieństwie do poprzednich, nierzadko równie stylistycznie porozstrzeliwanych albumach, „Re-Ac-Tor” jest płytą niespójną, nierówną, pozbawioną spójnej koncepcji. Zresztą Neil Young wchodzi tu bodaj w najbardziej zróżnicowaną dekadę, jeśli chodzi o swoją solową działalność.
Co my tu mamy? “Op-er-a Star” to kawałek całkiem przyzwoitego, nawet jeżeli nieco zmiękczonego kontrastującą wstawką, riffowania w starym dobrym stylu Youngowskich zwięzłych kompozycji. Jeszcze lepiej to riffowe granie wypada w „Surf-er Joe And Moe The Sleaze”. Za to „T-Bone” jest niestety kuriozalne: cały tekst tej ponad 9-minutowej kompozycji to powtarzane w kółko dwa zdania: Mam tłuczone ziemniaczki, ale nie mam steku – można by uznać, że po prostu partia wokalna ma tu zupełnie drugoplanowe znaczenie, ale niestety w warstwie muzycznej nic wielkiego się tu nie dzieje: Youngowi takie wielominutowe gitarowe granie z reguły wychodziło o kilka rzędów wielkości lepiej, ten utwór jest niestety mocno niezborny, w dużej mierze sprawia wrażenie nabijania czasu… Na szczęście rozczarowanie dość szybko mija. Po zgrabnym, ocierającym się o rock’n’roll „Get Back On It”, z dynamiczną partią fortepianu w głównej roli, mamy bodaj najciekawszy utwór na płycie: „South-ern Pac-i-fic”, opowieść o pracowniku kolei nie mogącym znaleźć sobie miejsca w życiu, pędzący przed siebie w charakterystycznym, „kolejowym” rytmie, z dynamiczną partią gitary solowej elektronicznie przetworzoną tak, by brzmiała jak dudniący po torach pociąg. Krytykujący zalew japońskich tanich samochodów „Motor City” łączy przyjemne riffowanie z lekko nowofalowym podkładem – łączy nieźle, acz bez rewelacji. Dużo ciekawiej jest w opartym na podobnym pomyśle „Rap-id Trans-it”, osadzonym już na w zasadzie typowo nowofalowym podkładzie, ciekawie zgranym z Neilem wymiatającym na gitarze w swoim chropowatym, fascynującym stylu. No i jest kolejny gwóźdź programu, „Shots” (pochodzące jeszcze z roku 1978) – typowe dla Younga gitarowe szaleństwa, bardzo efektownie wieńczące tą nierówną płytę.
NIe jest to niestety tak udana płyta, jak wcześniejsze nagrane z Crazy Horse; z drugiej strony, na pewno jest to dzieło o wiele lepsze od „Hawks & Doves”: poprzednio de facto połowa płyty to były kiksy, tutaj jedyne „T-Bone” okazuje się porażką. Dodatkowo sesje z Crazy Horse pomogły Youngowi nieco dojść do siebie po tragediach w życiu osobistym. Płyta miała w domyśle doczekać się kontynuacji, rozwinięcia, stanowić swoisty drogowskaz na przyszłość dla twórczych poszukiwań artysty, bowiem kolejny album Neila Younga również miał powstać przy współudziale CH, już pod egidą nowej wytwórni – Geffen. Tymczasem „Trans” ujrzał ostatecznie światło dzienne w trzecim od końca dniu roku 1982 i okazał się początkiem szalonych stylistycznych wolt, jakie stały się udziałem Neila Younga w latach 80.. A o tym, co działo się przez rok między premierą „Re-Ac-Tor” i „Trans”, jak ta płyta ostatecznie wypadła, dlaczego wyglądała tak a nie inaczej i co działo się po jej wydaniu, o tym wszystkim w odcinku XXI: Alter ego (Altered Egos).