W 1968 roku swój lot na muzyczne nieboskłony rozpoczął Ołowiany Sterowiec, zrzucając w następnym roku dwie pierwsze i niesamowicie potężne bomby, które zniszczyły umysły NAS - zwykłych śmiertelników. Pierwsza z nich spadła w styczniu i była mieszanką bluesa, folku, soulu podgrzaną na gęstym, rockowym sosie, z domieszką gatunków, które miały dopiero nadejść, takich jak punk czy heavy-metal. Kolejna wybuchła niecałe 10 miesięcy później. Ta oczarowała Nas jeszcze bardziej, swoją mocą i jeszcze bardziej rozimprowizowaną formułą. Bo po „Whole Lotta Love” nic w muzyce już nie było takie jak wcześniej.
Na kolejną petardę z Zeppelina przyszło czekać cały rok. A gdy 5 października 1970 na niebie znowu pojawił się Ołowiany Bombowiec, wszyscy zastanawiali się – „Co też załoga Sterowca przygotowała tym razem?”. Po chwili przekonali się, że przygotowała nie byle co! Spuścili na ziemię smukły, biały pocisk przyozdobiony motylami, gwiazdami i kolorowymi plamkami. A gdy wybuchnął, do uszu słuchaczy wpadło 10 różnorodnych odłamków, które totalnie ich rozwaliły.
„Nie stawiamy sobie żadnych ograniczeń” – mówił pilot Robert Plant. Głównodowodzący Jimmy Page od początku wiedział, że nie wyjdą powyżej rockowej stratosfery, jeśli nie będą odszukiwać i wytyczać nowych dróg. Prawdziwe poszukiwanie zaczęło się właśnie wraz z trzecim lotem…
Odłamek pierwszy – „Immigrant Song”, sieje totalne zniszczenie, zaśpiewy Planta o dawnych wikingach i gitarowe riffy wwiercają się w czaszkę słuchacza!
Odłamek drugi - „Friends” jest spokojniejszy, bardzo orientalny, z subtelnymi kolażami na moogu wygrywanymi przez lewoskrzydłowego Jonesa i partiami perkusyjnymi przypominającymi hinduską tablę (zasługa prawoskrzydłowego Bonhama).
Odłamek trzeci - „Celebration Day” to kolejny niszczyciel, ciekawie połączony z poprzednim. “My, my, my, I'm so happy, I'm gonna join the band!” – refren tak porywa, że chce się śpiewać razem z pilotem Robertem!
Odłamek czwarty - „Since I've Been Loving You”, który leci powolutku nie czyniąc szkód (początkowo!). Piękny tekst, delikatna gitara, subtelne Hammondy i proste bębnienie w tle. Dopiero po paru minutach ukazuje nam prawdziwe oblicze gitarowe głównego dowódcy!
Odłamek piąty - „Out on the Tiles”, niespokojnie fruwa nad naszymi głowami i mruczy molowym riffem, wtórują mu krzyki Planta.
Odłamek szósty - „Gallows Pole”, z początku cichutki, potem rozpędza się jak szalony, wspomagany mandolinowymi partiami Jonesa i grą Page’a na banjo.
Odłamek siódmy - „Tangerine” – mimo że najdelikatniejszy, to jego uderzenie zapamiętałem najbardziej! Piękna zagrywka głównodowodzącego i solówka na pedal-steel guitar – cudo!
Odłamek ósmy - „That’s the Way, prawoskrzydłowy chyba nawalił, bo w ogóle go nie słychać, całą kanonadę ponownie napędza mandolina Johna Paula i gitary Jimmy’ego.
Odłamek dziewiąty - „Bron-Y-Aur-Stomp”, rozsiewa przyjemnie wiejski klimat, a countrowy rytm sekcji i oklaski zatapiają nas w tym miłym uczuciu.
Odłamek dziesiąty – „Hats Off to (Roy) Harper”, oblewa nas wodą prosto z delty Missisipi, a wraz z nią przesterowany głos Roberta i gitara slide Page’a.
Po tym ataku Sterowiec odleciał i zamilkł na kolejny rok. Pozostawił dużo miejsca na niebie do popisu, ale nikt nie odważył się wzlecieć i stanąć z nim oko w oko. Ta ofensywa spowodowała, że Led Zeppelin przestano uważać za zwykły heavy-rockowy okręt. Zaczęto stawiać go wyżej, w muzycznej mezosferze. Ale główny dowódca miał większe ambicje, chciał wzlecieć jeszcze wyżej, aż do egzosfery i udało mu się to... z czwartym pociskiem, który zrzucony został na świat w roku następnym…