Już po pierwszym koncercie Threshold w naszym kraju, w listopadzie 2009 roku, wiedziałem, że gdy tylko panowie zdecydują się na rejestrację kolejnego studyjnego materiału z nowym–starym frontmanem, Damianem Wilsonem, będzie dobrze. Wilson to sceniczny wulkan energii, który nie stosuje półśrodków. Także na studyjnych krążkach. I choćby dlatego na March Of Progress jest dobrze. Hmm…, nawet bardzo dobrze.
Choć długi okres oczekiwania na nowe dzieło Brytyjczyków (Dead Reckoning ukazał się pięć lat temu) miał prawo niepotrzebnie podpompować oczekiwania fanów, z drugiej strony zaostrzył z pewnością apetyt na premierowe dźwięki sekstetu. Koniec końców – warto było czekać. Bo Threshold nagrał album w swoim starym dobrym, progresywno - metalowym stylu (dzięki Wilsonowi wracając niejako do źródeł), jednocześnie jednak bardzo świeży, nowoczesny, z elementami do tej pory nieprezentowanymi na ich płytach.
Całość zaczyna Ashes, sunąca do przodu prawdziwa petarda z porywającym refrenem, nieprzypadkowo zresztą wykorzystana do przedpremierowej promocji. Świetny opener, niezwykle reprezentatywny dla całości. A skoro już mowa o porywających refrenach – jest ich tu naprawdę sporo. To zresztą od lat znak firmowy Threshold. Jak zwykle harmoniczne, ze sporą dawką wzniosłości jak w Return Of The Thought Police, czy w Staring At The Sun – jednym z najlepszych numerów w zestawie. Połączenie w zwrotce ciężkich gitar i lekko popowego aranżu daje niespotykaną do tej pory na ich płytach jakość. Interesujące wrażenie pozostawia Liberty, Complacency, Dependency, wielowątkowy, ze zmianami tempa i nastroju, z mocarnym jak dzwon wokalem oraz, z jednej strony, siarczystym Metallikowym riffem, z drugiej - gitarową solówką jakby wyciętą z najbardziej udanych dokonań Pendragonu. Na podobne, majestatyczne solo natkniemy się jeszcze w Don't Look Down. Nie można przegapić ewidentnych Toolowych zapożyczeń, które dzięki partii basu, rzucają się w uszy od samego początku Colophon. Z kolei w The Hours mamy i miłe chórki w refrenie nawiązujące delikatnie do Beatlesowskiej tradycji, wygenerowany quasi akordeonowy motyw oraz klasyczną fortepianową wstawkę. Na March Of Progress artyści nie silą się na balladowanie, choć That's Why We Come do takiej formy najbliżej. Zazwyczaj jest mocno, energetycznie, jednak bez przerostu formy nad treścią i zbędnych łamańców, czy popisów psujących narrację kompozycji (o co często oskarżani są ich sławniejsi stylistyczni bracia z Dream Theater). Jednej rzeczy pojąć nie mogę. Jak można było tak świetnej i totalnie przebojowej kompozycji jak Divinity nie umieścić na podstawowym dysku? Posłuchać jej mogą tylko ci, którzy nabędą limitowaną edycję krążka, na którym rzecz pojawia się w formie nagrania bonusowego. March Of Progress to z pewnością jeden z faworytów tegorocznych progmetalowych podsumowań. Zdecydowanie polecam.