Czwarty studyjny krążek Brytyjczyków z Touchstone. Przypominam, że muzycy mieli do tej pory na swoim koncie albumy Discordant Dreams (2008), Wintercoast (2009) i The City Sleeps (2011) oraz recenzowaną w naszym serwisie koncertówkę Live In The USA (2010). Warto dodać, że kapela w kwietniu 2011 roku gościła w naszym kraju, w tym też roku zasilił zespół nowy perkusista, znany z Final Conflict, Henry Rogers.
Nowy album wielkich stylistycznych zmian w muzyce grupy nie czyni. To w dalszym ciągu progresywny rock, który może przypaść do gustu miłośnikom stylu z żeńskim wokalem. Nie pomylę się znacznie, jeśli powiem, że to na swój sposób zdecydowanie ostrzejsza i mniej subtelna wersja Mostly Autumn. Przepis na granie Touchstone uwzględnia silne skontrastowanie delikatnego głosu Kim Seviour z dosyć ciężkimi, agresywnymi gitarami. W efekcie tego propozycja Touchstone sporymi fragmentami ociera się o progmetalowe rozwiązania. Przykładem tego jest już otwierający Oceans Of Time numer Flux - mocny, energetyczny i przy okazji z niezłą melodią. Razem z następującymi po nim kompozycjami Contact, Tabula Rasa i Fragments tworzy najlepszy fragment albumu. Bo druga część krążka już nieco rozczarowuje i nuży przewidywalnością. To że muzykom zabrakło pomysłu na jakiś miły dla ucha i zapewniający oddech przerywnik niech świadczy fakt, że po raz kolejny powrócili do kompozycji Solace, znanej już z albumu Wintercoast oraz wspomnianego krążka koncertowego. Ta urocza piosenka w nowej, dłuższej wersji i tu lśni mocnym blaskiem będąc najpiękniejszym momentem płyty. Szkoda jednak, że jest niestety daniem odgrzewanym.
Jednym słowem, nie jest to album zwalający z nóg. Tym którzy jeszcze nie poznali twórczości Touchstone polecam na początek przekrojowy i reprezentatywny Live In The USA.