Kosmicznej Sagi odcinek 7: Albert Einstein i hawkwindowa teoria kwantowa
"Humour. It is a difficult concept" - Saavik (Star Trek II)
Zainicjowane na “Astounding Sounds, Amazing Music” nowe wytyczne dalszej podróży załogi okrętu Hawkwind miały swoją kontynuację w jej dalszej części zatytułowanej „Quark, Strangeness and Charm”. O ile w przypadku poprzedniej płyty możemy mówić jedynie o pewnych przymiarkach i dłubaniu po omacku w konfigurowaniu silników plazmowych o tyle w przypadku tego - wydanego w 1977 roku – krążka można śmiało stwierdzić, iż ich modyfikacja pchnęła zespół „tam gdzie żaden człowiek nigdzie nie dotarł”, a gdzie załoga Brocka czuła się najlepiej, odkrywając nowe lądy i tworząc kolejne niezapomniane dzieło. Szkoda tylko, że miało to miejsce bez (skonfliktowanego z Brockiem) saksofonisty Nika Turnera, którego zarówno osobowość jak i specyficzny styl gry, były jednym z ciekawszych elementów brzmienia na poprzednich płytach zespołu.
„Quark, Strangeness and Charm” jest kolejnym, doprawcowanym w szczegółach produktem, który można śmiało zaliczyć do największych dokonań w dyskografii grupy. Stylistycznie nie można mówić o jakimś przełomie. Muzyczny koncept, którego elementy usłyszeliśmy rok wcześniej rozstały tutaj rozwinięte w dłuższe i bardziej przmyślane formy. Jednym słowem, zespół dojrzał w nowej stylistyce.
Zaczyna się świetnym „Spirit Of The Age”, który stał się kolejnym klasykiem zespołu. Futurystyczne, mechaniczne odgłosy, radiowe szmery generowane przez złowrogo brzmiący komputer z których delikatnie wyłaniają się pierwsze przetworzone dźwięki gitary. Po chwili dołączają syntezatory i sekcja rytmiczna. Całość rozwija się dość sennie, ale tworząc niesamowitą, zimną i odhumanizowaną atomosferę, umiejętnie podsycaną przez sugestywny tekst Roberta Calverta o hibernacji i klonowaniu. Utwór pomimo swojej niewyszukanej formy nie nuży ani przez chwilę przez całe siedem minut trwania, a charakter całości, jego transowość (już nie pierwszy raz w karierze Hawkwind) niesamowicie wciąga słuchacza.
„Damnation Alley” (zainspirowane powieścią klasyka sci-fi Rogera Zelanego) jest kolejnym - opartym na w sumie dość prostych formach - utworem rozwiniętym jednak niezwykle umiejętnie do niemal dziesięciu minut. Prosta, niemal riffowa partia gitary, szybki rytm do tego (mogąca się wydawać, że prowadzona w dość żartobliwy sposób) linia melodyczna snująca dość apokaliptyczną wizję świata. Gdzieś w okolicach trzeciej minuty trwania utworu pojawiają się ciekawe zmiany tempa z wciśniętą w środek ciekawą partią klawiszy i nieco ‘schowanym’ skrzypcowym solem Simona House’a.
Utwór „Fable of a Failed Race” jest chwilą wytchnienia od piorunujących poprzednich kilkunastu minut płyty. Trudno nazwać go balladą jednak spokojnie prowadzona melodia z dość delikatnym śpiewem Calverta i tym nieco floydowym klimatem jest – jak najbardziej pożądaną w tym momencie – przeciwwagą do swoich dwóch poprzedniczek.
Tytułowy „Quark, Strangeness and Charm” zdaje się być niczym więcej jak żartem muzycznym. W sumie to dość prosta riffowa i pastiszowa piosenka z zabawnym tekstem opowiadającym o życiu intymnym kilku wielkich astronomów z Albertem Einsteinem na czele. Szkoda tylko, że autor tekstu – Robert Calvert - nie zadał sobie trudu, aby zagłębić się troszkę bardziej w temat; śpiewając o Einsteine twierdził bowiem, że „nie wierzy, aby kiedykolwiek miał dziewczynę”, jednak dziś wiemy, że twórca teorii wzgędności miał dość bujne życie seksulane do tego stopnia, że jak stwierdził Sheldon Cooper z komediowego serialu „The Big Bang Theory” „gdyby Einstein skupiał się bardziej na swojej pracy niż na kobietach, podróżowalibyśmy teraz w wehikułach czasu”.
„Hassan I Sabbah” jest kolejnym z ciekawych fragmentów płyty. Orientalny, rozwijający się dość złowrogo i mrocznie - głównie poprzez skrzypcowy wstęp, dołączający po chwili gitarowy motyw i demoniczny śpiew Calverta z tekstem będącym swoistą grą słów, w której mieszają się elementy perskiej historii, palestyńskiego terroryzmu i problemu wyczerpalności zasobów ropy naftowej – utwór stał się kolejną ważną i jedną z bardziej rozpoznawalnych kompozycji Hawkwind, która na długo wskoczy do koncertowego repertuaru formacji. Dalej wcale nie jest łagodniej; mocna partia sekcji rytmicznej, skrzypcowe solo, odtwarzana ‘od tyłu’ partia wokalna i powtarzane rytmicznie i brzmiące niemal jak rzucane przez starodowanych szamanów zaklęcia „hashish, hashish” potegują tylko to poczucie demoniczności. Wytchnienia nie ma aż do ostatnich sekund utworu, gdzie delikatna partia Simona House’a łagodzi nieco nadszarpnięte kilkoma poprzednimi minutami nerwy.
Dalej jest równie ciekawie. O ile jeszcze „The Days of the Underground” jest w sumie niczym więcej jak zwykłą piosenką – wprawdzie o nie tak luźnym podejściu ja utwór tytułowy – o tyle syntezarorowy i tajemniczo się rozwijający „The Forge of Vulcan” oraz mocny i rytmiczny „The Iron Dream” dopełniają całość swoją mrocznością poczucie dopracowanego zamysłu całości.
Tą płytą zespół - nie będąc chyba tego do końca świadomym - dał swoją odpowiedź na szalejącą wówczas punkową rewoltę, która ekspolodowała właśnie w robotniczych i zuborzałych dzielnicach Londynu. To uwielbienie chaosu w hawkwindowym wydaniu wpasowało się idelanie w (pseudo)filozofię ówczesnej młodzieży i - co by nie mówić - grupa Brocka ‘przeszła’ przez końcówkę lat 70-tych nie tyle nawet nietknięta przez - złowrogie moce sprzyjające punkowej modzie - prasę, lecz można by rzecz, że była wręcz wychwalana. Zresztą swego czasu sam Jasiu Zgniłek parafrazując słynne beatlesowe „gdyby nie Elvis, to nie byłoby The Beatles” stwierdził, że „gdyby nie „Brainstrom” to nie byłoby Sex Pistols”.
W następnym odcinku: Wielka Ucieczka, czyli o upadku kolejnego ‘Szalonego Diamentu’