Lubię Anathemę, ale przyznam szczerze, że ich ostatnie muzyczne dokonania mnie jakoś szczególnie nie porywały. Anathemę uwielbiam i podziwiam przede wszystkim za Alternative 4 i wydany rok później Judgement. Bardzo interesujące były wydawnictwa zawierające stare utwory z nowymi aranżacjami: Hindsight i ubiegłoroczne, recenzowane przez mnie Falling Deeper. W tym roku miną dwa lata od ukazania się We're Here Because We're Here – albumu, który zachwycił wielu fanów formacji. Mnie do dziś nie przekonał, a więc tym bardziej ucieszyłem się z wiadomości, iż „The Cavanagh Family” powraca z pełnowymiarowym, nowym studyjnym krążkiem. I tak oto od kilku tygodni raczę się muzyką z Weather Systems.
Album rozpoczyna się dwuczęściowym i dynamicznym „Untouchable”, które od razu zapadło mi w pamięć. W drugiej części „Untouchable” przemienia się w delikatną balladę przeszytą licznymi smaczkami w postaci sporej partii smyczków, a dodatkowego uroku dodaje śpiew Lee Douglas. Wokalistka jest siostrą Johna (perkusisty) i jak wiemy została już stałym członkiem zespołu. Jak zapowiedział Vincent, na kolejnych płytach będzie miała więcej przestrzeni i miejsca dla swojego głosu. Jak znam życie, pomysł pewnie nie wszystkim fanom się spodoba i zaraz zaczną się porównania do Anneke van Giersbergen i The Gathering. Mnie głos Lee nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie – dzięki niemu nowa Anathema brzmi bardziej świeżo i ciekawiej. Następne utwory – „The Gathering of the Clouds” oraz kolejny śpiewany przez Douglas „Lightning Song” zostały płynnie ze sobą połączone. Przy większości kompozycji zauważyłem regułę: delikatny początek i mocne, rockowe, agresywne zakończenie. Sporym zaskoczeniem jest ponad dziewięciominutowy utwór „The Storm Before The Calm”, zarazem najdłuższy na płycie. Jak na Anathemę dużo w nich elektronicznych wstawek. W pierwszej części strasznie przypomina przebój „Bring to my Life” Evanescence, druga część jest bardziej stonowana, wyróżnia się bardzo ładną linią melodyczną fortepianu, gitar i duetem wokalnym Cavanagh-Douglas, którego pod względem aranżacyjnym nie powstydziłby się sam Wilson, kryjący się pod projektem Blackfield. Natomiast gitarowe solo z „The Beginning And The End” przyprawia słuchacza nie tylko o ciarki, ale także o zawrót głowy i szybsze bicie serca. Długo musiałem odkrywać piękno „The Lost Child”, który obok pierwszej części „Untouchable” jest moim ulubionym utworem z tego albumu. Jednocześnie jest mu chyba najbliżej do starszych dokonań braci Cavanagh. Świetny tekst, wokal Vincenta i delikatna, oparta na strzępkach walczyka melodia to kilka z tych rzeczy, za które dawno temu pokochałem ten zespół. Weather Systems wieńczy rozbudowany „Internal Landscapes”, którym też nikt nie powinien poczuć się rozczarowany. Utwór brzmi jak grzeczniejsza siostra „Violence” z A Natural Disaster. Tylko nieco mniej jest tutaj klawiszy, za to więcej wplecionych melodeklamacji, pochodzących jakby z radioodbiornika.
Podsumowując, na nowym albumie mamy wszystko to, co w Anathemie najlepsze: dobre teksty, ładne (żeby nie powiedzieć chwytliwe) i melodyjne kompozycje, idealnie rozłożenie proporcji mocnego oraz łagodnego brzmienia. Przy We're Here Because We're Here grupie pomagał Steven Wilson, tutaj obyło się bez jego producenckiej pomocy i o dziwo wyszło to znacznie lepiej (w sumie nie żeby to była jakaś reguła). Nowa płyta była nagrywana m.in. w Liverpoolu oraz Oslo pod czujnym okiem Christer-André Cederberga. Wcześniej w wywiadach bracia Cavanagh zapowiadali, że Weather Systems będzie kontynuacją wcześniejszego albumu. Szczerze powiedziawszy to nie bardzo to dostrzegam, ale może to i dobrze. Przy okazji pozwolę sobie zdementować plotki – to nie jest drugie Judgement. To tyle o muzyce. Bardzo podoba mi się oprawa graficzna albumu. Okładka Weather Systems jest bodajże najpiękniejszą ze wszystkich dotychczasowych Anathemy. Reasumując, w kwietniu fani zespołu powinni poczuć się szczęśliwi i to podwójnie: bo poza znakomitą płytą będą mogli wysłuchać nowego materiału na żywo i to dwukrotnie: w Krakowie oraz w Poznaniu.
A w skrócie: naprawdę, dawno Anathema nie nagrała tak doskonałego albumu!