Moja miłość nigdy nie umrze/ moje uczucia zawsze będą lśniły… Wraca moda na boysbandy. Po wysłuchaniu pierwszego numeru z najnowszego albumu Anathemy Weather Systems słuchacz ma pewność w tej kwestii. Utwór otwiera smutna gitara country i nieśmiały, zgaszony wokal, jaki słyszy się w radiowych kawałkach zbuntowanych pseudo rockmanów. Po Anathemowskim przejściu wchodzi pełen emocjonalizm i piosenka z kretesem zmienia się w tribiut do Sunrise Avenue i Adama Lamberta. Brrrr.
Drugi utwór rozpoczyna pianino sir Eltona Johna. Dlaczego tak się czuję - śpiewa przejęty wokalista. Bardziej pasuje tu dlaczego (znów) cię czuję – zespół powtarza tekstowy schemat, który słuchaczom odbija się jak weselny gulasz. Nawet małe dziecko nie da sobie wpuścić takiego kitu. Ile to może trwać? W Untouchable, pt 2 pojawia się miły element –kobieta. Utwór wiążą smyczki w tle wibrujących głosów, a kończą efekciarskie bicia kotłów i Musiałam puścić cię wolno. Nie da się zignorować.
Ocenę ratuje trzecia piosenka. Jej początek zapowiada tragedię, gitara przypomina stukot kopyt Jeźdźców Apokalipsy. Zagubienie osiąga apogeum i przeszywa odbiorcę do kości. Grupa kolejny raz używa wspaniałych harmonii, stwarza rewelacyjne chórki. Sukcesem The Gathering of The Clouds jest wiarygodność, każdy z wykonawców jest sobą, to porywa słuchacza i gwarantuje jego sympatię. Kolejny numer stanowi dopełnienie poprzedniego, słychać ten sam motyw. Płytowa czwórka rozdmuchuje Gromadzące się chmury. Ogromnym plusem krążku jest udział żeńskiego głosu. Piosenka, mimo wtórności rozwinięcia, rzeczywiście oślepia w stylu Anathemy.
Stonowana gitara i pulsowanie perkusji są celowym zabiegiem Sunlightu, mają budować napięcie. Zawodzą - utwór nudzi, przypomina czasowy zapychacz, nie słoneczne światło. Nie ma sensu wspominać o muzycznej sekcji, akordy są wciąż te same. Kolejną porażką jest otwierająca szósty numer elektroniczna stopa, imitująca bicie serca. Dodatkowo w tle przelatują LinkinParkowskie dźwięki, przypominające rozmazany trójkąt albo rycie szkłem po tablicy. Piosenka jest naszpikowana elementami, które zawsze będą cudze. Sztuczny, zegarowy hi-hat i strój jak z A Perfect Circle pozostają złymi pomysłami. Jest retardacja, burza, cisza, Początek i koniec i przyjemny rytm. Nie zabrakło zanikających krzyków, to wszystko niestety już było.
Z ósmą kompozycją zespół poszedł w dobrym kierunku. Można przymknąć oko na fałsz na początku, na pewno celowo nie został wyretuszowany. Utwór zachwyca klimatem. Smyczki stanowią przód, słuchacz wpada w hipnozę, trafia do raju. Temat jest prosty, doskonale opracowany, skutecznie zapoznaje odbiorcę z niepewnością Zagubionego dziecka (konfrontacja szczególnie podkreślona zakończeniem). Album podsumowuje tekst o doświadczeniu, fragment jest swoistym tłumaczeniem poczynań grupy, opis skutków sugeruje, że zawirowania są felix culpa. Całość pieczętuje ciepłe pożegnanie gitar i pozytywne wołanie.
Anathema do niedawna zajmowała szczególne miejsce wśród twórców death doom metalu, zespół był ceniony za depresyjny charakter. Nowa płyta udowadnia całkowitą zmianę image’u. Na Weather Systems znajdują się dobre akcenty, np. dyskursywna forma tekstów. Głównym minusem jest koncepcja zrzucania na wadze i upodabniania się do pop-rocku. Cały album rozbrzmiewa echem optymizmu z 2010r. (03, 08 Jesteśmy tu, bo tu jesteśmy, 09), jednak poprzednia transformacja zachowała klasę, tym razem zespół popełnił więcej błędów. W świetle twórczości grupy okazuje się, że jest w niej wszystko o traceniu kontroli. Pozostaje pochwalić ładną, symboliczną okładkę. Ostatnio grupa ma dużo błękitu na tapecie, co zupełnie nie zgadza się z dorobkiem. Walka z jednoznacznością zakończyła się klęską.