...ten świat bowiem przez to, że wchłonął w siebie żyjące jestestwa śmiertelne i nieśmiertelne jest nimi wypełniony, stał się jestestwem żywym i widzialnym, który obejmuje w sobie wszystkie rzeczy widzialne – i jest obrazem niewidzialnego świata, Bogiem postrzeganym zmysłami, największym, najlepszym, najpiękniejszym i najdoskonalszym – tym jest niebo jedno i jednorodne... (Platon – Timaios)
Jesień - tradycyjny czas depresji, braku światła, krótkich dni, które i tak spędzam za biurkiem, melatoniny w tabletkach ...Być może fani Paradise Lost poczują się urażeni, że akurat ich idole nie są dla mnie „królami smutku i ponuractwa”
Zamykam oczy...myślami przenoszę się nad nadodrzańskie bulwary..widzę ginące we mgle strzeliste hełmy katedry...wokół unosi się delikatny, aczkolwiek odczuwalny i drażniący nozdrza zapach śmierci...zamykam oczy i widzę Twoją roześmianą twarz na kolejnej z „babskich imprez”...pamiętam te długie nieprzespane noce spędzone na słuchaniu muzyki. Nie doczekałaś wydania nowej płyty Anathemy...nie zdążyłam się z Tobą spotkać tego feralnego dnia, kiedy...
Spoglądam na okładkę – krwista...samotna łódź na jeziorze. Powiedziałabyś ,że chłopcy uderzyli w banalne rozwiązanie ocierające się o kicz. Zaledwie 55 minut PIĘKNEJ muzyki. Pamiętasz nasze odsłuchy na gorąco OSI? Dwa dopełniające się albumy spinające klamrą 2003 rok. Ten sam ładunek emocji, to samo piękno, ten sam smutek, ale nie tandetne granie na uczuciach nastoletnich panienek w powyciąganych swetrach. Trzymam w dłoniach kubek z kawą z dodatkiem kardamonu. Jest taka, jaką przyrządzałaś. Are you there? Słucham ostatnimi czasy po wielokroć.
Muzyka zaskakuje osiągniętą nagle przejrzystością, polifonią jakby logiczną, a nie będącą jedynie efektem słuchowej iluzji. Rozwija się naturalnie - PŁYNIE – ŚPIEWA nie mogę się od słuchania oderwać – kilka dźwięków wystarcza bym czuła, że rzucam inne zajęcia i skupiam się tylko na muzyce. Każda fraza, każdy akt muzycznej akcji ma tutaj swój sens i klimat, każdy nawet najmniejszy dźwiękowy epizod ma swoje znaczenie – nie ma momentów istotnych i drugorzędnych. Oto stoję przed dylematem – tak mnie ta muzyka urzekła, tak mnie koi, wycisza, drażni i wkurza jednocześnie, że pisanie o NIEJ (MUZYCE) zawartej w postaci srebrnego krążka uważam za coś beznadziejnie przyziemnego. Jak tu pisać o muzyce, która sięga ABSOLUTU? Nie potrafię.
Czy mam ryzykować twierdzenie, że Anathema osiągnęła szczyt swoich możliwości? Odpowiedzialność za wypowiedziane słowa spada na recenzenta, który dla większości słuchaczy staje się „panem” życia i śmierci albumu oraz koryfeuszem po krętych ścieżkach muzycznego świata.
Przez ostatni tydzień muzyka Anathemy towarzyszyła mi w drodze i z pracy. Nocami pracując starałam się słuchać. Ale nie da się. Słuchaczu – rzucisz otaczający się świat dla tych dźwięków. Pomysłowo przyrządzonych, przemyślanych ( to bardzo przyziemne i na poczet „prawdziwej” recenzji uproszczone określenia). Kiedy Słuchaczu poczujesz spływające po policzkach łzy – wówczas zrozumiesz. Nie nazwałabym tego magią, bo w nią nie wierzę i zbytnią jestem racjonalistką...ale, coś w tym musi być....Cieszę się, że takie „trudne” do recenzji płyty powstają.
Nie zdążyłam włożyć ci obola w usta na drogę, Charon już czeka w łodzi by przewieźć cię na drugą stronę Styksu...rzeka zapomnienia...Elizjum...
Przyjaciółce (1974-2003)