"Freedom is only a halucination that waits
at the edge of the distant horizon"
Zaczyna mi się to naprawdę podobać. Zespoły "ciężkogrające" zaczynają grać coś, co po prostu raduje serce i wypełnia duszę ekspresją! Jak widać kolesie naprawdę umieją! Gdy zamknie się oczy przy tym albumie, człowiek zatapia się w morzu myśli, zmienne obrazy smutku i radości przemigają przed oczyma a śpiew wydaje się jak echo, które z ciemności przywołuje do siebie.
Utwory jak "balance","are you there?" czy "a natural disaster" wprowadzają w całkowicie inny świat, oddalony od szarej codzienności, wypełniony radością i smutkiem, melancholią i świeżością . Teksty całej płyty zachęcają (wręcz narzucają się) do głębszego zastanowienia nad treścią. Muzycy chcą, by słuchacz zrozumiał nie tylko muzykę, ale i przekaz. Wielkie brawa należą się wokaliście, który swoim głosem wyzwala jakieś obce siły, które nieustannie tworzą magię tej płyty. Natomiast "a natural disaster" odsłania inne oblicze tego dzieła, spokojniejsze i czulsze, bowiem wokal pani Lee Douglas rozpływa się po pokoju tak delikatnie jak słaby powiew wiatru, który głaszcze liście drzewa.
Po takich słowach trudno zarzucić coś temu albumowi, lecz nie wszystko jest takie genialne. Utwór "childhood dream" wprawdzie znakomicie wtapia się w atmosferę, ale jest według mnie trochę za bardzo wydłużony. Tak samo jak finał płyty "violence", który jest oszałamiający i godny finału takiego albumu, ale skrócony o parę minut pozostawiłby większe wrażenie!
Ale to tylko drobnostki, które gdzieś się gubią między pochwałami i pozytywnymi odczuciami! W każdym bądź razie po pierwszym słuchaniu wokalista nie powinien już pytać słuchacza "Are you there?", bo tamten na pewno pozostanie przy słuchawkach!