Wszyscy członkowie Dream Theater przejawiają ostatnio niezwykłą aktywność. Również byli członkowie. Derek Sherinian, wziąwszy udział w projekcie "Platypus", zabrał się za pracę nad pierwszym solowym albumem. Wspólnie z australijskim perkusistą Virgilem Donatim, zaprosiwszy jeszcze do współpracy gitarzystę Bretta Garseda i basistę Tony Franklina, skomponowali dość krótki, bo 47-minutowy, czysto instrumentalny Planet X. Znaczny wpływ perkusisty na powstawanie kompozycji jest mocno słyszalny. Otwierająca płytę Apocalypse 1470 B.C. "zbombardowana" jest jego szalonymi przejściami w nie dających się zidentyfikować rytmach. To prawdziwa "apokalipsa"! Większość pozostałych utworów jest również utrzymana w szybkim tempie, napędzanym przez Donatiego i nierzadko naszpikowana rytmicznymi kombinacjami. Spory "drajw", precyzyjne, błyskotliwe wykonanie to główne walory Planet X. Całość tworzy energetyczny hard-rock, dający się porównać do Jeffa Becka czy Van Halen, ale z progresywnym obliczem. Wszystko jest więc OK, panowie młócą równo... ale właśnie: trochę zbyt równo. Nieczęsto zgłaszam podobne uwagi, generalnie popieram "techniczne" granie, ale w tym przypadku brak odrobiny klimatu, refleksji, czy różnorodności jest odczuwalny. Z tej rockowej masy wyróżnia się chwytliwy wstęp do Day In The Sun, który bardzo zalatuje mi Satrianim. Kolejnych kawałków słucha się również z przyjemnością - zarówno monumentalne akordy State Of Delirium, jak też "szybujące" klawisze na Space Martini na tle intensywnego bębnienia, przerywane ostrymi wycieczkami instrumentalnymi, nie pozostawiają nic do życzenia. Dosyć jałowy ostatni utwór przypomina niestety to, o czym wspominałem: metafizycznych doznań tu nie osiągniemy, trzeba się zadowolić rockową jazdą, momentami naprawdę świetną.