Analiza per analogiam:
Na obydwu albumach roi się od gwiazd i muzycznych sław. Zatem panowie się nie przelicytowali?. Może zresztą i dobrze!
Obydwie płyty są podobnie skonstruowane. Można zatem powiedzieć, iż dzięki zaproszonym do udziału gościom otrzymujemy niezły, a w przypadku niektórych utworów znakomity rezultat.
Meritum:
W porównaniu do Black Utopia, która była – nie ukrywam- bardzo nierównym i chyba "przekombinowanym" albumem, Mythology sprawia jak najbardziej pozytywne wrażenie. Przede wszystkim – na albumie znalazły się ciekawe i frapujące kompozycje. A to już jest solidna podstawa (sami przyznajcie).
Zaczyna się mocnym uderzeniem. Niesamowite entreé w postaci ośmiominutowego, potężnego Day of the Dead z majestatycznymi klawiszami Dereka i fantastyczną gitarą Wylde’a oraz genialnym solem Alana Holdswortha, które to solo nadaje utworowi nieco (? Chyba więcej niż nieco) klimatu jazzrockowego – wręcz fusion! El Flamingo Suave brzmi jakby maczał w tym utworze palce (a raczej przesuwał po gryfie) Al di Meola. Złudzenie! Tym razem Al się nie pojawił, nie zagrał – ale wrażenie, czy też muzyczna fatamorgana jest jak najbardziej namacalna. Brawa dla Steve’a Stevensa, którego uwielbiam za solowe albumy (za współpracę z Billym Idolem również;). Fantastyczny jest klimat tego utworu. Bardzo ..pustynny (wiem, że to obrazowe).
Steve ukazuje w tym utworze całą swoją gitarową "pirotechnikę" oraz przypomina niedowiarkom, iż jest jednym z najlepszych gitarzystów. Całości dopełniają lekko karaibsko/latynosko/karrnawałowe rytmy, "pykający" bass Tony’ego Franklina no i oczywiście klawisze Dereka. Podczas słuchania tego kawałka otworzyła mi się inna muzyczna szufladka (a może inaczej – plik w mózgu) o nazwie Bozzio/Levin/Stevens i utwór Tziganne (dla przypomnienia album pt: Situation Dangerous). Może takie, a nie inne konotacje wynikają z podobieństwa zastosowanej skali muzycznej, rozwiązań harmonicznych.
Alpha Burst przypomina mi trochę (może się mylę) gitarowe impresje Jeffa Becka – to lenistwo (pozorne) w grze i lekko "zwisły" klimacik. One Way or the Other – kolejne skojarzenie. Czyżby UK? Czyżby Dixie Dregs.? Sprawdziłam raz jeszcze na okładce, kto, w którym utworze gra. Jednak tak.. Niesamowita bitwa na instrumenty rozegrała się między Derekiem, a skrzypkiem Dregsów Jerry Goodmanem.
God of War – wiecie, jakie skojarzenia przyszły mi do głowy po pierwszym przesłuchaniu tego utworu? Że to...pastisz dzieł Richarda Wagnera (no dobrze – odświeżę wam trochę pamięć – Czas Apokalipsy oglądali chyba wszyscy ;). Wrażenie to potęgują "rozbudzone" organy Hammonda, na których zagrał Derek. Dodatkowo na plus można zapisać piękne solo Johna Sykesa – takie w klimacie Blue Murder, a przede wszystkim Thin Lizzy. Jakże pięknie uzupełnia się jego gra z podkładem Zakka. W pewnym momencie – dwie gitary zaczynają się przenikać. Sykes bezbłędnie uchwycił klimat zarówno Pride and Glory, jak i Black Label Society. Miód na uszy! The River Song – przepiękne, aczkolwiek krótkie zakończenie tego udanego albumu. Lubię jego (czyli Zakka) "lekko brudno/knajpiany" wokal, świetną barwę i ekspresję. I oczywiście jego grę. Niby to takie pozornie metalowe granie, z allmanowskimi przysmakami. A przecież daje tak wiele ...radości. Radość wręcz bucha, wyziera z tych nagrań. Odniosłam wrażenie (jak najbardziej słuszne), że nikt nie poganiał artystów, że tworzenie i nagrywanie tej muzyki sprawiało wiele frajdy jej twórcom. W rezultacie nie powstał "kolejny zamówiony" przez wytwórnię (a wynikający z kontraktu) "produkt" , ale zupełnie inna jakość.
Podsumowanie:
Lubię słuchać instrumentalnych albumów. Lubię grę i muzyczną wyobraźnię Dereka Sheriniana. Lubię jego nieprzewidywalność i bycie muzycznym kameleonem. Fakt, to iż jego nazwisko pojawia się w różnych konfiguracjach muzycznych, wcale nie świadczy o tzw. rozmienianiu się na drobne. Cenię jego profesjonalizm i "narzędziowe" podejście. No i radość z grania, którą zauważyłam podczas koncertu Planet X.
Może powinni Mythology posłuchać ci, których nudzą instrumentalne płyty. Może powinni posłuchać jej ci, którzy lekko sparzyli się i nadal nie akceptują Dereka jako muzyka. Słuchając Mythology niejednokrotnie chciałam wcisnąć pedał gazu, aż tak, żeby zaczęły palić się opony.
Jeśli chcesz posłuchać dobrej, momentami wręcz porywającej gry to: kup, pożycz, ukradnij (aczkolwiek za to grożą paragrafy) i delektuj się. Naprawdę warto! Wracając do pojedynku trzech panów klawiszowców. Nie mogę jednoznacznie wskazać zwycięzcy. Trzy zupełnie różne albumy. Jest różnorodność. Każdy z panów pokazał na co go stać. Każdy pokazał klasę! Tak trzymać!!!
Epilog:
Każdy z nas postrzega muzykę inaczej, inaczej ją słyszy, przeżywa, rozumie. Myślę, że warto być zjednoczonym w różnorodności. Gdybyśmy słyszeli tak samo...utopilibyśmy się w oceanie nudy i konwencji. A tak...myślę, że wielu czytelników (przed których wiedzą muzyczną, osłuchaniem i wrażliwością chylę czoła) zupełnie inaczej odczyta kod o nazwie: Mythology.