Nie będę udawał, że jestem zawiedziony. Nie jestem. Zawiedziony to byłem, kiedy usłyszałem Deadwing. Ostatni album podobał się bardziej, chociaż do euforii nadal hen daleko. Od Nil Recurring nie oczekiwałem nic – mogło być słabowicie, mogło być nieźle, jest średnio. Toteż (oraz wskutek nikłej ilości nowego materiału) o nowej epce Porcupine Tree zanadto rozpisywać się nie będę. Ot, ciekawostka dla fanów trzech poprzednich studyjniaków. Zwłaszcza Fear..... Tak, to w zasadzie dodatek do Fear of a Blank Planet.
Wszak sukurs Roberta Frippa (mistrz, który dopiero co odział w karmazyn perkusistę Gavina Harrisona, wystąpił w utworze tytułowym) nie jest jeszcze powodem, aby po ów przykrótki krążek sięgnąć. Zwłaszcza, że legenda nieszczególnie pomogła młodszym o pokolenie kolegom. Kompozycja ciężka, gitara znamienitego gościa utrzymana w konwencji ostatnich dokonań jego macierzystej grupy. Bez ikry niestety; to i Harrison za bębnami nie pomoże - nie olśniewają takie Jeżozwierze, rozczaruje reaktywowane King Crimson, jeżeli zabrzmi w sposób zbliżony. Normal, kawałek następny, bliższy wygładzonemu, piosenkowemu obliczu Porcupine Tree, nie mógłby się obyć bez kontrastu, na którym opiera się spora część współczesnej twórczości grupy – nieco po połowie uwidaczniają się na moment metalowe zapędy Wilsona, by błyskawicznie ulec melodyjnemu, wspartemu gitarą akustyczną refrenowi. Sedno w tym, że najciekawsze ułomki uprowadzone są ze znanego już z pełnej płyty Sentimental – rzeczy stanowczo atrakcyjniejszej. Później słabiutkie Cheating the Polygraph – obecne dotąd na winylowym wydaniu Fear of a Blank Planet – cięższe, apiać w konwencji i What Happens Now?, utwór z udziałem Bena Colemana – skrzypka znanego z No-Man. W nieco innej aurze, bardziej przestrzenny, bez rewelacji, ale naprawdę dobry. Tyle że jeden. Za mało!
Pełno zachwytów ostatnimi czasy, a i na artrockowych łamach pojawiła się już przychylniejsza opinia. Kiedy kilka dni temu pisałem tę recenzję, jeszcze jej nie było – i przewidywałem, że to komuś przyjdzie polemizować ze mną. Wyszło odwrotnie i utwierdzić się w przekonaniu o geniuszu lidera Porcupine Tree można obok. Może i coś w tym jest, mnie tam aktualna ścieżka Jeżozwierzy zupełnie nie przekonuje - o ile zaś Fear of a Blank Planet to był niezły, chociaż nierówny, album, o tyle EP wydaje się być na niższym poziomie. Nad oceną się wahałem, przyjęło się – całkiem rozsądnie - że od gigantów wymaga się więcej; zespół pozycję giganta już ma. Takoż nie ma zmiłuj się, czwóreczka, dla wielbicieli gatunku. Bliżej niezidentyfikowanego, jaki, trzeba to przyznać i pogratulować (nieironicznie!), stara się tworzyć brytyjska grupa.
(Nie, nie skreśliłem Stevena Wilsona. Czekam na nowy album No-Man. Albo Cover Version V – na ostatniej, jedenastominutowej płytce przeróbka Momusowej Lekcji Gitary wyszła doprawdy kapitalnie).