Lothien wcale nie chciało się pisać tej recenzji. Stwierdziła po co? Muzyka za bardzo jej nie bawi. Poza tym nie miała koncepcji i pomysłu na recenzję. W końcu ustaliliśmy zeznania spisując co lepsze kawałki z naszych rozmów przeprowadzonych za pomocą popularnego komunikatora (to chyba znak czasów – nie spotkania przy kawie, ale przy laptopie). Album odsłuchiwaliśmy w czasie rzeczywistym. Recenzja to wypadkowa kilku nocnych posiadówek przy laptopie, z kubkiem kawy i słuchawkami na uszach.
GG Lothien: Steven Wilson – czyżby muzyczne alterego Naomi Klein (guru alterglobalistów i alterglobalistek?). Najnowsze dzieło Jeżozwierzy bardzo mną zawładnęło w ostatnim czasie. Powiedziałabym nawet, że to bardzo dobry albumJ. Naprawdę, BARDZO DOBRY. Wiesz zresztą Marku, że za Stefkiem za bardzo nie przepadam i słowa pochwały skierowane do Wilsona ciężko przechodzą mi przez gardło. Ale w przypadku Fear Of A Blank Planet moje zdanie jest takie: nie znam się za bardzo, ale naprawdę mi się podoba i biorę album w ciemno (nawet pomimo małych niedoskonałości). Czyżbym, podobnie jak większość konsumentów, czy jak to określa Jacek Szlendak, rekinów na smyczy dała się zmanipulować? Ale fakt, oprócz ciekawej muzyki i naprawdę znakomitych pomysłów, zainteresowała mnie tematyka tego albumu. No wiesz, zmiana postaw w młodym pokoleniu i to utyskiwanie Wilsona, że kiedyś było inaczej. Ale fakt było inaczej…trawa była zieleńsza, a dostęp do płyt o wiele trudniejszy, nie było Internetu, mp3, mp4, torrentów i tych wszystkich technologicznych wodotrysków (np.: inteligentny piekarnik, czy też gadająca lodówka).
GG Kowal: Oj – Loth przeginasz z tą nieznajomością tematu i z tymi wspomnieniami starego wiarusa. Ale rzeczywiście tak jest. Kiedyś, na początku lat 90-tych z drżeniem rąk odpakowałem swoje pierwsze CD (Operation:Mindrime). Proces celebracji muzyki, tej magicznej chwili tkwi we mnie chyba do dzisiejszego dnia. Szelest zdzieranej folii, zapach farby drukarskiej, teksty, grafika i kontemplacja dzieła. Empetrójki tego wrażenia nie gwarantują. Poza tym nie przywiązujesz się do folderów, plików. O wiele łatwiej, prościej nacisnąć klawisz delete, niż wyrzucić płytę. Kasujesz pliki i eliminujesz jak puste opakowanie po jogurcie czy stare skarpetki.
GG Lothien: jasne, może i przesadzam, ale jakoś tak mnie wzięło na wspominki. Powiedz mi, jakie dobra posiadałeś jako 15-latek? Miałeś własny pokój, sprzęt etc? Bo ja nie. Na przesłuchania płyt chodziłam do kolegi, który miał odtwarzacz płyt kompaktowych. Zbieraliśmy się wówczas całą paczką, paliliśmy jointy, piliśmy wódkę i słuchaliśmy płyt. A teraz? Dzieciaki mają wszystko: cyfrówki, palmtopy i już nie biegną do sklepu po płyty, no i wciskają ten klawisz detele. No i ta siła speców od marketingu. Urobią wszystko i wszystkich.
GG Kowal: chyba masz rację. Rzeczywiście jesteśmy strasznie mocno „ometkowani”. Wystarczy spojrzeć na to, w co jesteśmy ubrani. Jaki napis widnieje na naszych spodniach, koszuli? Co oznaczają te hieroglify na metce? Jeśli w danym momencie pijemy herbatę, kawę, to jaką nosi ona nazwę? Dzisiaj wszystko ma swoją markę. Jeśli słuchamy muzyki to, jakich parametrów sprzętu używamy? I dlaczego z obłędem w czach biegniemy do Złotych Tarasów, bądź spędzamy noce w multipleksach. Gdzieś ta magia nowości, świat smaków, zapachów wyparowały. Świat masz wprawdzie na wyciągnięcie ręki, ale jakiś taki za szybą. Wilson wprawdzie odnosi się do pokolenia dzisiejszych nastolatków, ale nieco tej smutnej wilsonowskiej refleksji przeszło na nas. Globalna wioska, możliwość nieograniczonego wyboru, ale jednocześnie ułuda, która pęka jak bańka mydlana. Nie uważasz staruszko? No i jeszcze jedno. Mały quiz. Na jednym z tegorocznych albumów pojawiła się tematyka manipulacji jednostką i podatności jednostki na manipulację i pogoni takowej za dobrem doczesnym.
GG Lothien: Wrr… Tja…i ta wszechobecna reklama. Pij mleko, zjedz batonik, kup i-poda, weź pigułkę. Reklama, która może być traktowana przez dorosłego widza jako swego rodzaju konwencja, dla dziecka, czy tez dorastającego nastolatka jest po prostu filmem. Tym silniejsze jest jej oddziaływanie na dzieci, które nie rozumieją mechanizmów stosowanych w reklamach i są wobec nich całkowicie bezbronne. W ten sposób propaguje się wśród dzieci styl życia nastawianego na zdobywanie dóbr materialnych, gdzie ilość posiadanych rzeczy stanowi o wartości człowieka. Pragnienie posiadania różnych artykułów wydaje się być głównym celem życia, tym bardziej, że inne wartości nie są promowane. Uff – zabrzmiało to nieco mentorsko i w stylu ministra edukacji. Co do pytania. Czyżby chodziło o Scarsick Pain of Salvation? No tak posiadanie kuchni za milion baksów i posteru Ala Pacino.
My tu gadu gadu , a gdzie w tym wszystkim muzyka? Zeszliśmy na tematy związane z globalną wioską. Chyba czas trochę o tych ciekawych dźwiękach porozmawiać. Jak sądzisz?
GG Kowal: a i owszem. Nie zamierzam tego albumu wykpić, ale nie podzielam twoich kobiecych zachwytów nad najnowszym dziełem Jeżozwierzy. Wydaje mi się, że nie jest to najlepszy album Wilsona i spółki. Owszem, jest dobry, brzmi rewelacyjnie, są momenty, ale żeby tak od razu na kolana padać? Czy ty aby Loth nie przeceniasz Wilsona?
GG Lothien: no – nie zarzucaj mi partykularyzmu.. I na kolana przez Wilsonem nie padam. Płyta po prostu mi się podoba. Po pierwsze nie jest długa, jest zwarta, monolityczna i jednocześnie skrząca się emocjami i muzycznymi barwami.. Nie nudziłam się. Po drugie – ciekawa układanka. Wilson zaczął kombinować. Aczkolwiek pierwszy, tytułowy utwór Steven mógłby sobie podarować. Takie nie wiadomo co i w dodatku monotonne i takie znajome. Brat bliźniak Signify.
GG Kowal: Oczywiście cały czas pamiętamy, że to Porcupine Tree. Pierwszy utwór? Moim zdaniem niezły „opener”. Przyplątał się jak obcy do Johna Hurta i nie chce puścić. Motoryczny kawałek, bardzo chwytliwy, taka lokomotywa. Czy przypominający Signify – może gdzieś jakieś dalekie echo tego utworu pobrzmiewa. W każdym razie – nieco za długi. A co sądzisz o My Ashes?
GG Lothien – noooo….fajniutki, milutki, sympatyczny. Taki w sam raz 5 o’clock. Oczywiście to żart. Ale fakt – bardzo przyjemne nagranie, w sam raz na wizytę w Złotych Tarasach czy innym C.H. A tak poważnie – utwór, który może zaistnieć w świadomości tak zwanego masowego słuchacza. Podobnie jak Blackfield.
GG Kowal: przeszkadza ci ten potencjał komercyjny tego utworu? Mnie wcale. Gdybyż więcej takich utworów było granych w normalnych porach dnia, a nie po północy.
GG Lothien: dźwięki delikatne jak wiosenny deszcz (naoglądałam się reklam). Anesthetize…
GG Kowal….od dawna Wilson nie uraczył nas takim utworem. Moim zdaniem opus magnum całości. Jest subtelnie, delikatnie, a za chwilę otrzymujesz nokautujący cios w ryj. Niby pomysł oklepany. Ciężkie riffy skontrastowane z delikatnością brzmień. Takie bardzo Opethowe.
GG Lothien: masz skrzywienie na Opeth. Ja tam tego nie słyszę (postępująca głuchota).Ale fakt, utwór znakomity, ZNAKOMITY przez duże Z. Porażające dzieło, skontrastowane i pełne kolorów, chociaż w końcówce nieco kiczowate…
GG Kowal: o nie, z Rubikiem mi tu nie wyjeżdżaj. Nie podoba ci się solo Alexa Lifesona? Wprawdzie sporo się musiałem natrudzić by Alexa namierzyć (solo i brzmienie zupełnie nie „raszowe”). Ale jako całość – są powody do mruczenia.
GG Lothien: no nie wiem, utwór jest świetny, ale patos/lukier bijący z ostatnich minut nieco burzy znakomite wrażenie (przynajmniej ja to tak odbieram).Sentimental? Oj chwila wyciszenia po kilkunastu minutach Anesthetize. Sympatyczne granie i chyba w tym utworze słychać jednoznaczne odniesienia do Blackfield, co bynajmniej mi nie przeszkadza. Lubię pop na wysokim poziomie. Fajny nastój, nieco chilloutowy, wyciszenie jak najbardziej wskazane. Masz cos do powiedzenia na temat Way Out Of Here?.
GG Kowal: no pewnie. Powiedziałbym nawet, że wstęp do tego nagrania o wiele bardziej mi się kojarzy z chilloutowymi klimatami, niż wspomniany przez ciebie Sentimental, który zgodnie z tytułem sentymentalny jest. Szemrzące syntezatory Barbieriego, nieco beznamiętny glos Wilsona, jakieś takie akustyczne wtręty. I…znakomity refren. I kolejny nokautujący cios. Noż, do jasnej Anielki, Wilson chyba zawarł pakt z diabłem bo utwór wciąga słuchacza w czeluście piekielne. Mocarnie jest. Ekstremalnie mocno jak na Porcupine Tree. Ciężko jak cholera. Słów brak. No i jeszcze gościnny występ Roberta Frippa.
GG Lothien: oraz klimaty quasi technowe. Ale nie jakiś tam kwadratowy umcyk, ale najprawdziwszy trans, z wirującym (hihi) i pulsującym basem Edwina. Znakomite nagranie. Puszczałam znajomym, którzy ujmując eufemistycznie „nie słuchają takich dźwięków” i podobało im się. Sleep Together. Zupełnie nie spodziewałam się takiego zakończenia albumu.
GG Kowal: a niby dlaczego? Gdyby określić Sleep Together jednym zdaniem to brzmiało by ono tak: odjazdowy, psychodeliczny finał zupełnie niezłego albumu Jeżozwierzy; znakomita zgrana sekcja, powalające klawisze Barbieriego ( chłopie więcej takich dźwięków!!). Cóż przebrnęliśmy przez muzyczną zawartość Fear Of A Blank Planet. Żyjesz?
GG Lothien – tak owszem. Źle nie było. Na dzień dzisiejszy nie sądzę, by najnowsze dzieło Porcupine Tree było dla mnie albumem 2007 roku. Wszak mamy dopiero kwiecień. Ale też wstydu zespołowi nie przynosi. Powiem więcej, to najlepiej brzmiąca płyta Jeżozwierzy. Bardzo solidna. Ze znaczkiem Q. W niektórych momentach odniosłam wrażenie, że Jeżozwierze wznieśli się na absolutne wyżyny swego muzycznego kunsztu. Ale jakieś uczucie niedosytu mam. A może przesytu? Porównałabym to odczucie do wizyty w galerii handlowej. Feeria świateł, dźwięki z różnych stron, różnorodność, możliwość wyboru i syndrom osiołka, któremu w żłobie dano.