Opisywanie takich wydawnictw, jak "Ilosaarirock", nie wiąże się z wielką przyjemnością, to raczej przymusowe wypracowanie zadane przez rozpasioną, wrzeszczącą bez przerwy "MATURA!", dziwaczną nauczycielkę od języka polskiego w liceum.
Tło historyczne. Otóż, pod koniec roku pańskiego 2008, fani Porcupine Tree zapisać się mogli do elitarnego klubu Residents of a Blank Planet. Wejściowe wynosiło jedynie dwadzieścia funtów, a korzyści były dwie: dowiadywanie się o dokładnych datach i umiejscowieniach wszystkich koncertów zespołu kilkanaście dni przed oficjalną na ich temat informacją, co wiązało się z możliwością zakupienia elitarnych biletów oraz zupełnie darmowy (słodka ironio..!) album koncertowy. Ściśle limitowany do liczby, jaką Residents of a Blank Planet miało, czyli "niezłe ciacho" dla kolekcjonerów. Tyle historii.
Setlista to największa wada "Ilosaarirock". Połowę czasu całego albumu zajmują kompozycje z "Fear of a Blank Planet". Fakt, po raz pierwszy ich wykonanie live pojawiło się na oficjalnym wydawnictwie, ale, bądźmy szczerzy, to nie jest ukochany przez fanów album. Dodatkowo, te utwory nie zawierają żadnych nowych smaczków. Wyjątek stanowi tu jedynie troszeczkę zmieniona solówka w "Anasthetize", co nie powinno dziwić, gdyż na albumie studyjnym gra ją Alex Lifeson z zespołu Rush. Zdecydowanie lepiej puścić je w wersji DTS bądź poczekać na kolejne oficjalne DVD, gdzie "Fear of a Blank Planet" znajdzie się w całości. Jednak, to nie wszystkie wady "Ilosaarirock". "Open Car", "Blackest Eyes" i "Trains" mogliśmy podziwiać przecież na "Arriving Somewhere..." w tych samych wersjach. No, może tym razem nie ma "dramatycznego" pęknięcia struny...
Są jednak i zalety! "Lightbulb Sun", który przez kilka lat raczej omijał koncerty szerokim łukiem, powraca w wielkim blasku. Jego wykonanie jest naprawdę świetne, jak i zagranego na koniec "Halo", który, mimo iż na "Arriving Somewhere..." również był, tutaj pojawia się w dłuższej i lepszej wersji. No i "Way Out of Here" - moim zdaniem najlepszy utwór na "Fear of a Blank Planet". Dobrze go usłyszeć w wersji koncertowej. Zwłaszcza, że nie traci nic ze swojego nastroju.
Podsumowując, "Ilosaarirock" to wydawnictwo mocno przeciętne. To, że posiadać ją będzie tak niewiele ludzi na świecie, powinno Wilsona zmobilizować do wybrania naprawdę unikatowego materiału. A tak, mamy do czynienia z nieco wyższej jakości bootlegiem. Bootlegiem, za który zapewne za kilka lat zapłacić przyjdzie małą fortunę na stronach aukcyjnych. Posłuchać warto dla "Halo" (nie oszukujmy się, i tak ci, którzy nie zapisali się do Residents of a Blank Planet "Ilosaarirock" ściągną z sieci), "Lightbulb Sun" mamy na nieco starszej "Warszawie", a materiał z "Fear of a Blank Planet" pojawi się w przyszłym roku na DVD. Jako fan czuję się zlekceważony.