Niezwykle aktywny ten Marillion ostatnio. W 2007 uraczyli nas słabszym krążkiem "Somewhere Else", w 2008 fenomenalnym "Happiness Is The Road", a ostatnio postanowili do swoich dotychczasowych utworów dodać jeszcze więcej delikatności, pozbawić większości elektroniki i - w takiej akustycznej formie - wydać na kolejnym albumie, po czym ruszyć w "najbardziej magiczną trasę" w celu jego promocji i (po raz pierwszy od lat!) nie pojawić się w Polsce... No, panowie pięknie odpłacili się największym fanom, nie zapomnę im tego. Polakom na pocieszenie została nowa płytka. "Less Is More" - tytuł mógłby być nieco paradoksalny, gdyby nie było wiadomo, jacy muzycy za nim stoją. Hogarth i spółka już dawno udowodnili, że w formie akustycznej odnajdują się jak przysłowiowa ryba w wodzie. Czy i tym razem efekt ich pracy przeszedł najśmielsze oczekiwania?
Zaskakiwać może dobór kawałków. Widać, że zespół nie chciał pójść linią najmniejszego oporu, ale żeby całkowicie zignorować "Marbles"? Przecież to karygodne, niezwykle ciekaw byłem akustycznej wersji "Invisible Man", bądź "Ocean Cloud". W zamian dostałem "Interior Lulu" (ot, akurat tego sobie życzyłem), "If My Heart Were A Ball", "Quartz", "Go", których w ogóle bym się nie spodziewał i, na deser, wspaniałe "This Is The 21st Century", jednak prawie o połowę krótsze. Na "Less Is More" znajdziemy też "It's Not Your Fault" - utwór całkowicie nowy, a reszta to już kawałki powszechnie kochane i przez zespół ogrywane. Dostaliśmy więc intrygujący zestaw, który każdego fana zachęci do bynajmniej jednokrotnego przesłuchania albumu.
A czym Brytyjczycy powstrzymali nas od wyciągania płyty z odtwarzacza? Przede wszystkim formą, tworząc bardzo odważne wersje starych utworów. Usłyszymy bębenki, cymbałki, organy kościelne, kilka różnych gitar, wszystkie ustrojstwa, które Hogarth trzyma na koncertach pod statywem (dzwoneczki, grzechotki, etc.) i prawdopodobnie cały strych Marka Kelly'ego. Oczywiście wszystko odpowiednio stonowane, bogato wypełniające tło, które odkrywać będziemy przez długi czas. Świeżo brzmi "Go" z emocjonalną końcówką wspaniale wyśpiewaną przez Hogartha (o wiele lepiej niż w oryginale), jakby nieco orientalne "Interior Lulu", "Hard As Love" z pięknymi cymbałkami w refrenie, jak zawsze oryginalne "Quartz" i sentymentalne "Memory of Water". Czyli jest tego trochę. A jak prezentuje się nowy kawałek, "It's Not Your Fault"? Smutna ballada, zaśpiewana tylko w akompaniamencie fortepianu - jest ładna, ale nie wyróżnia się zbytnio. Bardzo dobrze, że trafiła na "Less Is More" właśnie.
Z pewnością zauważyliście, iż kilka utworów do tej pory pomijałem. Otóż, oprócz niewątpliwych plusów są też minusy. "Out of This World" było wystarczająco przejmujące już oryginalnie na "Afraid of Sunlight", a bez cudownego sola Steve'a Rothery'ego trochę traci. "Wrapped Up In Time" to kawałek całkiem nowiuśki, który już na "Happiness Is The Road" był delikatny, a tutaj prawie w ogóle się nie zmienił. "If My Heart Were A Ball", mimo świetnej warstwy instrumentalnej, traci bez wykrzyczanej wyliczanki na końcu, za którą tak uwielbiam wersję oryginalną a "This Is The 21st Century" akustycznie mnie nie przekonuje i tyle. Największe rozczarowanie zostawiłem na koniec - mój ulubiony utwór Marillion, "The Space...", został pozbawiony całego finału, jednego z najbardziej emocjonalnych momentów w historii zespołu! Duży minus...
"Happiness Is The Road" zdominowane było przez Hogartha i jego (nie bójmy się przyznać) fenomenalny głos. Nie uważam tego za minus, ale z radością donoszę, że tym razem każdy członek Marillion dał z siebie wszystko. Najbardziej cieszące są delikatne upiększenia Marka Kelly'ego, który w każdym utworze pozostawił odrobinę magii i gitarowe plumkanie Rothery'ego, który jak zawsze, nie stawia na efektowność tylko emocjonalizm. A sam Hogarth? Nieco słabiej niż ostatnio, ale wina tego leży w formie ustalonej przez zespół, po prostu miał tym razem nieco mniej przestrzeni.
Opisane zostało chyba wszystko, co opisania warte było. Czas na podsumowanie - jakie jest "Less Is More"? Osobliwe. Dobre na słuchanie przy zgaszonym świetle z lampką wina w jesienny wieczór, z czego pewnie skorzysta wielu fanów tego trunku. Dobre na słuchawkach podczas spacerów po zmroku. Dobre po prostu na godzinkę spokoju. Jeżeli znasz Marillion, już pewnie posiadasz album na półce. Jeżeli nie, sięgnij wpierw po poprzedni - "Happiness Is The Road". Tym sposobem i tak, prędzej czy później, wrócisz do tej recenzji.