To co mam tu w ręce jest jak wiara, choć wiarą to nie jest
Dla tych, co wiary w sobie nie mają
Jest również przeznaczone to co mam tu w ręce
(Faith)
<p style=""text-align: ">Gdy w połowie lutego (2007) po raz pierwszy poznałem materiał z Somewhere Else – czternastej studyjnej płyty Marillion - wiara w ten zespół była mi bardzo potrzebna. Swego rozczarowania albumem zapowiadanym jako najlepszy w historii zespołu nie byłem w stanie opanować. Na nic zdało się moje wieloletnie doświadczenie, dające wiedzę, że każdy kolejny album ma niewiele wspólnego z poprzednim. Nic nie pomogło moje nastawienie, że znów zespół nas czymś zaskoczy, że trzeba się spodziewać niespodziewanego. Nowa muzyka jakoś zupełnie do mnie nie trafiała. Co prawda w ciągu niemal godziny kilkukrotnie przeżywałem chwile rozbudzonych nadziei, ale zawsze tematy rozwijały się albo zupełnie inaczej niż to sobie wyobrażałem, albo co gorsza nie rozwijały się wcale. Z zazdrością przyglądałem się tym spośród obecnych na tym pierwszym odsłuchu, którym ta nowa muzyka najwyraźniej odpowiadała. Gdy dzień później miałem okazję porozmawiać w hotelowym pokoju ze Steve Rotherym i Steve Hogarthem wolałem za bardzo nie poruszać tematu nowej płyty wykręcając się stwierdzeniem, że przesłuchałem ją tylko raz i że potrzebuję więcej czasu…
<div style=""text-align: ">
<p style=""text-align: ">Ten czas dostałem… szczęśliwy splot okoliczności sprawił, że ledwie kilka dni później udostępniono mi promocyjną wersję albumu. Słucham go już zatem od kilku miesięcy i… nie mam dosyć.
<div style=""text-align: ">
<p style=""text-align: ">Wiarę w Marillion noszę w sobie już od ponad 20 lat. I niemal zawsze (z wyjątkiem genialnego Afraid Of Sunlight, który pokochałem od pierwszej sekundy) ta wiara była mi potrzebna by nie popełnić błędu i nie odrzucić muzyki, która dopiero po pewnym czasie zaczyna przemawiać pełną mocą. To właśnie ta niezmącona (no prawie niezmącona… większość marillion.com to w moim przypadku wyjątek potwierdzający regułę) wiara pozwoliła mi uparcie przebijać się przez Somewhere Else i to ona sprawiła, że słuchając płyty, która mnie w pierwszej chwili tak bardzo zawiodła nagle znalazłem się zupełnie Gdzieś Indziej.
<div style=""text-align: ">
<p style=""text-align: ">Zaczyna się bardzo ostro od The Other Half. Nowe brzmienie, nad którym pracował nowy producent, a jednocześnie wieloletni fan i przyjaciel zespołu Mike Hunter jest znacznie bardziej surowe niż dotąd, ale jednocześnie bliższe temu, co Marillion prezentuje na scenie. W połowie, tej krótkiej kompozycji (moim zdaniem idealnej na reprezentatywny singiel) następuje fortepianowe uspokojenie Marka Kelly, a zaraz po nim… o tak… znów TEN Steve Rothery i znów TA wspaniała gitara i TEN pełen nostalgii głos Steve Hogartha. I ten przeszywający do szpiku kości największy banał na świecie, że dwóch pasujących do siebie „połówek” nigdy nie powinno się rozdzielać. Wspaniały początek nowej płyty. Choć jak mi powiedział Steve Hogarth poszczególne utwory nie stanowią spójnej całości można się w nich dopatrzyć pewnej myśli przewodniej, którą dobrze opisuje tytuł płyty. Kolejne (singlowe) nagranie See It Like A Baby to sugestia, by spróbować spojrzeć na świat oczami dziecka. A wtedy być może ta zupełnie już zwariowana rzeczywistość wyda się nam piękniejsza – może uda nam się nie ruszając z miejsca znaleźć Gdzieś Indziej. Utwór zilustrowany jest interesującą instrumentalizacją oraz wokalnymi harmoniami, które mnie zupełnie nie wiem dlaczego kojarzą się z jakże dalekim brzmieniowo Aerosmith. Kolejna kompozycja Thank You Whoever You Are przenosi nas (Gdzieś Indziej oczywiście) w klimaty zbliżone do czasów przepięknej (i niedocenionej) płyty Radiation. Jest jedną z tych najważniejszych na płycie i zawiera w sobie samą esencję tej niesamowitej atmosfery, która zdominowała cały album. Niestety po chwili na niespełna trzy minuty uduchowiona aura znika wraz z Most Toys – utworem, który moim zdaniem na płytę trafić nie powinien. Kierując się jakimś niezrozumiałym dla mnie tokiem myślenia Marillion niemal na każdej płycie umieszcza nagranie, które w moim odczuciu nie zasługuje na nic więcej niż najwyżej na stronę B singla. Tak było np. z Hooks In You, Holidays In Eden, Paper Lies (choć tu akurat muszę przyznać, że czas zrobił swoje i ta kompozycja moim zdaniem dobrze się broni) Cannibal Surf Babe, Separated Out, czy The Damage. Tym razem tą nieszczęsną czarną owcą jest Most Toys. Na szczęście w technologii CD to już nie jest wielki problem, dlatego tym, do których ten krótki utwór nie trafi szczerze rekomenduję klawisz SKIP. Nie warto zatem ronić łez z powodu Most Toys, zwłaszcza, że następna kompozycja – tytułowe Somewhere Else znów przenosi nas Gdzieś Indziej do innego świata… a pod koniec już nawet poza granice ziemskiej atmosfery. Marillion czaruje pięknymi melodiami, wspaniałą aranżacją, uduchowionym klimatem i nostalgią w głosie Steve Hogartha. Ale to piękno nie ma cukierkowego charakteru. W tym pięknie jest jakiś niepokój, tęsknota. Głos wokalisty kilkukrotnie modyfikowany jest przez vocoder, a momentami wchodząc w bardzo wysokie rejestry przypomina Prince’a. Dźwięki gitary Steve Rothery przeszywają każdą komórkę ciała, a niezmordowana najlepsza sekcja rytmiczna świata – Pete Trewavas i Ian Mosley utrzymuje niesamowity puls. Atmosfery nie rozwiewa Voice From The Past, z tym, że tym razem zmieniają się wewnętrzne proporcje: nieco mniej jest gitary, a więcej subtelnych klawiszy. Następujący po nim No Such Thing jest brzmieniowym eksperymentem opartym właściwie na jednym krótkim temacie gitary uzupełnianym nietypową partią instrumentów perkusyjnych i klawiszowymi pasażami. Wokalnie to kolejna mocna, pełna tajemniczych emocji kompozycja. The Wound rozpoczyna się dynamicznie nieco w stylu An Accidental Man z This Strange Engine. Linia wokalna początkowo przypomina mi ni mniej ni więcej tylko Big Wedge z pierwszej solowej płyty Fisha. Niemal niezauważalnie utwór z rockowego zmienia się w przesycony tajemniczością, stonowany bardzo klimatyczny muzyczny obraz, który wspaniale wprowadza słuchaczy w atmosferę chyba najważniejszej pozycji na płycie – The Last Century For Man. Poprzedni album zespołu Marbles rozpoczynał się od słów „świat oszalał”. Przejawy tego szaleństwa obserwujemy każdego dnia praktycznie wszędzie. Kto wie, czy oto nie żyjemy na początku ostatniego wieku cywilizowanego człowieka. Steve Hogarth powiedział mi, że podobnie jak większość ludzi na świecie nie zwykł na co dzień zastanawiać się nad tym co stanie się w ciągu nadchodzących 93 lat (bo tyle pozostało do końca XXI wieku). Gdy jednak pobiegnie się myślami Gdzieś Indziej i zastanowi nad tym, że w tym czasie prawdopodobnie całkowicie roztopią się czapy lodowe na biegunach i lodowce na szczytach górskich, wyczerpie się większość naturalnych zasobów Ziemi, degradacji ulegnie środowisko naturalne, a wszystkie te zdarzenia nastąpią być może za życia naszych dzieci (a wnuków na pewno) to wniosek, że XXI wiek jest być może ostatnim dla takiego człowieka jakiego znamy wcale nie jest taki abstrakcyjny. Refleksyjny tekst zilustrowany jest piękną z jednej strony, a przerażającą z drugiej muzyką. Steve Rotherty swą gitarą maluje wręcz apokaliptyczną wizję końca tego pędzącego szaleństwa. Jedzmy ile się da… pijmy ile się da. Boże pobłogosław Amerykę, Boże pobłogosław Zjednoczone Królestwo. I Boże… dopomóż nam wszystkim. Świat jest szalony. Trzeba uciekać. Uciekać Gdzieś Indziej. Trzeba wierzyć w to Gdzieś Indziej. Trzeba wierzyć. Faith to jedyna znana wcześniej kompozycja. Była dla mnie pierwszym nowym utworem jeszcze przed Marbles. Ku mojemu rozczarowaniu na Marbles się nie znalazła, a jej koncertowa wersja trafiła jedynie na stronę B singla Don’t Hurt Yourself. Rzadko zdarza się, by utwór znany już wcześniej, a potem nagrany ponownie (inaczej) w swej ostatecznej wersji nie wywoływał lekkiego zawodu. W pierwszej chwili taki zawód odczułem, gdy w albumowej wersji Faith zabrakło miejsca dla cudownej partii gitary Steve’a Rothery. Jednak tym razem Marillion naprawdę odkrył ten utwór na nowo. Nowa aranżacja, minimalnie zmieniony tekst oraz nieco dłuższa sekcja końcowa naprawdę robią wrażenie. Wspaniały finał pięknego albumu, pełniący podobną rolę jak Made Again na końcu pesymistycznego w swej wymowie Brave. Tu też jest to taki skok Gdzieś Indziej.
<div style=""text-align: ">
<p style=""text-align: ">To co czuję do Marillion jest jak wiara, choć przecież wiarą to nie jest. Tym, którzy nie mają tej wiary naprawdę szczerze życzę, by ją w sobie odnaleźli. Początkowo bardzo mnie ten album rozczarował. Aby go dobrze odebrać musiałem odwołać się do tej mojej wiary choć nie wiary i znaleźć się zupełnie Gdzieś Indziej. I nie tylko odsłonił przede mną swe prawdziwe cudowne oblicze ale nadal każdego dnia odkrywa coś nowego, pięknego. Trzeba na niego patrzeć oczami dziecka. Słuchać jak dziecko. Tak po prostu. See It Like A Baby.
<div style=""text-align: ">
<p style=""text-align: ">Zapewne nie będzie to najlepszy album zespołu. Być może wielu nie będzie umiało go docenić (tak jak nie doceniono Radiation). Somewhere Else jest jednak dziełem, któremu warto poświęcić uwagę. Warto dać wiarę, że wart jest uwagi. Warto posłuchać bez balastu przeszłości. A wtedy znajdziemy się Gdzieś Indziej. I będzie nam tam dobrze.