1. Deadwing 2. Shallow 3. Lazarus 4. Halo 5. Arriving Somewhere But Not Here 6. Mellotron Scratch 7. Open Car 8. The Start of Something Beautiful 9. Glass Arm Shattering
Całkowity czas: 60:00
skład:
Steven Wilson - gitary, śpiew;
Richard Barbieri - instr. klawiszowe;
Gavin Harrison - instr. perkusyjne;
Collin Edwin - bas;
Gościnnie
Mikael Akerfeldt i Andrew Belew - śpiew.
Po kilku solidnych przesłuchaniach najnowszej propozycji Stevena Wilsona i spółki dochodzę do wniosku, że faktycznie mamy do czynienia z jednym z najciekawszych (i najważniejszych) zespołów ostatnich lat. Tak - myślę, że to właśnie angielski kwartet wyznacza nowe kierunki progresywnego grania - to już nie jest bezwstydne kopiowanie patentów z lat 70. ubiegłego wieku, a zupełnie nowe oblicze ambitnej rockowej muzyki.
Słuchając pierwszego utworu można odnieść wrażenie, że Wilson zatęsknił za cięższym graniem. Takie riffowe ciągoty to zapewne wynik jego współpracy z death-metalowym Opeth (notabene, wokalista tej formacji udziela się na tej płycie). Gdy przebrniemy już przez początkową ścianę dźwięku, nasze uszy ostudzi piękny "Lazarus". W tym nagraniu nie sposób już pomylić Porków z jakimkolwiek innym zespołem. Na uwagę zwraca także wysmakowana, dojrzała gra perkusisty Gavina Harrisona. "Halo" to przywrócenie mocniejszych akcentów ze świetną linią basu, natomiast środek płyty niepodzielnie należy do dwunastominutowej kompozycji pt. "Arriving Somewhere But Not Here". Tutaj Porki nie przesadzają z nadmierną ilością motywów, chociaż w połowie drogi nijednego słuchacza czeka niemałe zaskoczenie.
Druga połowa płyty początkowo sprawia dziwne wrażenie. Nie da się ukryć, że poprzednie numery wysoko postawiły poprzeczkę i narzuciły tempo. "Mellotron Scratch" w pierwszej części daje przede wszystkim wytchnienie po natłoku emocji w poprzednim utworze. Końcówka przywołuje natomiast klasyczną szkołę harmonii wokalnych spod znaku Yes, jednak w swoim wydźwięku absolutnie charakterystyczną dla Wilsona. W "Open Car" powracają soczyste riffy, by w następnym numerze ustąpić miejsca klimatowi i monumentalności. Końcówka płyty to zaś piękne, rozmarzone wyciszenie, trochę floydowskie, ujawniające prostotę i kunszt twórczy Stevena Wilsona.
Przyznam się, że "Deadwing" uzależnia. Ostro wchodzi w głowę już po paru użyciach. Steven Wilson? Niewiele się zmienił od czasu płyty "In Absentia" - nadal ma ten dar tworzenia pięknych nastrojowych melodii i harmonii. "Deadwing" to udana kontynuacja a zarazem rozwinięcie stylu z poprzedniej płyty. Największą siłą tego zespołu pozostaje umiejętność łączenia liryczności z brutalnością. Porki równie przekonująco wypadają łojąc ciężkie riffy, jak i kojąc nasze uszy delikatnymi kompozycjami. Nie do przecenienia jest wkład klawiszowca. To właśnie dzięki niemu płyta nabiera specyficznej, progresywnej głębi.
Największych sceptyków natomiast postaram się przekonać jednym nazwiskiem - Adrian Belew. Tak, on również przyłożył rękę do tej płyty. Obeznani w temacie na pewno usłyszą jego gitarę w dwóch utworach.