Do pisania tych słów zabieram się lekko drżącą dłonią, mając świadomość, że czytać je mogą oczy licznych już przeciwników najnowszej produkcji ekipy Stevena Wilsona. Ktoś mógłby powiedzieć - ...ma facet refleks, zabiera się za opinię na temat płyty, o której niektórzy zdążyli już zapomnieć...! Fakt! Od premiery albumu Lightbulb Sun minęło już trochę czasu. I bardzo dobrze...! Czas ten był potrzebny, by podejść do nowego albumu Porcupine Tree przynajmniej kilkanaście razy, by spojrzec nań z różnych stron i pod różnymi kątami. I co...?! Niezmiennie trwam na pozycji sympatyka twórczości Stevena Wilsona! Powodów może być wiele. Z pewnością przeważa ten, że nie należę do narzekaczy, którzy za życiowy cel stawiają sobie wieczne szukanie dziury w całym. Pomijając narzekaczy...- istotnym argumentem, jest u mnie szacunek dla każdego, kto odważy się wejść do studia, by po tygodniach albo miesiącach mrówczej pracy, przedstawić nam to, co ze swej duszy przelał na ścieżki zer i jedynek srebrzystego krążka. Możecie mi wierzyć, nie jest to łatwe, nawet jeśli doskonale wiecie, co chcecie uzyskać! Z innej strony - wdzięczny jestem niebiosom za to, że wśród legionów pseudoartystów zalewających nas codziennie lawinami tandety, wciąż znajduje się kawałek nieskażonego gruntu jako poletko dla twórców takich jak Steven Wilson... Być może właśnie rozmowy z nim pozwoliły mi traktować jego twórczość z poziomu zupełnie innych kryteriów. Dość jednak tego wstępu, czas przejść do konkretów! Lightbulb Sun najnowszy album grupy Porcupine Tree, jest z pewnością inny niż poprzednie. Choć Stupid Dream przedstawiał już dość melodyjną strukturę, to jednak nowa płyta Porków, jest najbardziej melodyjnym dziełem w ich twórczości. Przy okazji, jest również dziełem najmniej psychodelicznym. Steven i jego ekipa sypnęli tym razem garścią nut w formach przypominających raczej rock lat 70, bez cienia psychodelii rodem z... chociażby The Sky Moves Sideways. Drażni to do żywego tych, którzy czekali na podobne temu dźwięki! Trudno im się dziwić, element psychodelii na Lightbulb Sun ogranicza się do zaledwie dwóch... góra trzech kompozycji. Zgoda, ale czy to dostateczny powód, by pisać scenariusz do tragedii...?! No tak, ale jak pogodzić to z własnymi przyzwyczajeniami, które - jak wiemy stanowią drugą naturę człowieka! Wróćmy jednak do początku. Lightbulb Sun - dziwny tytuł! Dziwny jak historia opowiedziana zawartością tego albumu. Inspiracji do napisania tekstów jak i muzyki do tej płyty, dostarczyło dzieciństwo Stevena a raczej jego fragment, opisany nutami nostalgii. Gdyby ograniczyć ten fragment do czterech ścian zaciemnionego pokoju, w którym zacierają się granice nocy i dni a za słońce służy jedynie tytułowa żarówka, do głowy cisną się wizje spowite mgiełką wyziewów inhalatora, przy których dzieła Salvadora Dali zdają się być bladym cieniem. Oczywiście kierując się sposobem myślenia osoby dorosłej. O czym i jak myślał wtedy wrażliwy chłopiec w wieku szkolnym?! Jeśli nawet wypełnił ten dziecinny pokój scenerią dyktowaną przez wrażliwą wyobraźnię, to jestem przekonany, że niewiele byłoby w tym okruchów psychodelii. Spróbujcie sami przypomnieć sobie swoje lata dzieciństwa i muzykę, która je wypełniała. Głowę daję, że wśród Waszych wspomnień znajdziecie muzykę o dużym stopniu melodyjności, żeby nie powiedzieć przebojowości. Gdybyście chcieli nakręcić film o swoim dzieciństwie, jakiej muzyki użylibyście jako ilustracji?! W domu Stevena słuchało się muzyki Pink Floyd... ale i piosenek Donny Summer. W czasie spotkania w studio radia PiK, Steven wspomina jedne ze świąt Bożego Narodzenia, kiedy to jego matka podarowała ojcu Dark Side Of The Moon, zaś on odwdzięczył się jej albumem Love To Love You Babe. Wśród takich dźwięków kształtowała się artystyczna dusza dzisiejszego kapitana Porcupine Tree. Być może tu należy szukać źródeł melodyjności Lightbulb Sun...?! Z innej strony właściwie dlaczego Porcupine Tree miałoby nagrywać podobne do siebie albumy?! Jeśli dobrze zrozumiałem wypowiedzi Stevena, jest on ostatnią osobą, która w swojej twórczości kierować chciałaby się schematami, która pozwoliłaby się zamknąć w szufladzie z etykietką Porcupine Tree. W majowej rozmowie wspomina on, że tworząc woli kierować się bardziej sercem niż głową, w której przecież roi się od refleksji i skojarzeń mogących wykrzywić pierwotny zamysł. Jako polscy odbiorcy muzyki Porcupine Tree, większość z nas poznała ten zespół dopiero na etapie krążka Signify. Już wtedy grupa prezentowała się nieco inaczej niż na poprzednich płytach. Steven zaczął unikać bardziej rozbudowanych kompozycji, co poniekąd służyć miało jemu jako odejście od ewentualnych porównań muzyki Porków do chociażby Pink Floyd, co zawsze drażniło artystyczne ego Stevena Wilsona. Czy można się jemu dziwić?! Podążając śladem wspomnianych Floydów czy The Wall porównać możemy do Meddle bądź Atom Heart Mother?! Czy Division Bell kojarzy się Wam z Wish You Were Here bądź Animals?! O Ciemnej nie wspomnę... A jednak to świetne albumy! Lightbulb Sun- to bardzo osobiste dzieło, gdzie autor porusza się wśród własnych wspomnień. To chyba dobre wytłumaczenie odrębności tejże płyty, która choć tworzona przez tych samych ludzi, to jednak jakby za pomocą trochę innych środków. Jakaż byłaby szkoda dla świata, gdyby Michał Anioł rzeźbił tylko Dawida, nie siegając w ogóle po pędzle, by stworzyć przepiękny fresk na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej?! Ho...Ho...! Chyba się trochę zagalopowałem w porównaniach, ale wkurzają mnie lekkie dłonie skreślające dzieło i jego twórcę tylko dlatego, że stworzył coś innego niż dotychczas. Czy gorszego...?! Lightbulb Sun to nadal Porcupine Tree, które nakłania do przemyśleń, wzrusza i czaruje. To nadal aranżacje projektowane dłonią i duszą artysty. To nadal całość wykonana rękoma mistrzów. A że ubrana w inne ekspresje, to już tylko kwestia wrażliwości odbiorcy. Używając schematów, kontynuując styl poprzednich albumów, Steven stałby się kolejnym hodowcą warzyw i owoców przeznaczonych do konsumpcji... Wspominał o tym w majowym wywiadzie. Równie łatwo zaszufladkować ulubiony zespół, jak i siebie samego jako odbiorcę. Wtedy nawet dzieło szczególnej urody, pozostanie nie zauważone, jeśli nie odpowiada sztywnym ramom stereotypu. Źle się dzieje również wówczas, gdy trzeźwą ocenę przesłania ślepa fascynacja! Mam nadzieję, że nie noszę w sobie podobnego wirusa. Jeszcze raz podpisuję się po stronie sympatyków Lightbulb Sun i jestem pewien, że w czasie październikowych koncertów w Polsce Porcupine Tree ponownie urzeknie nas swoimi występami. Dziękuję Stevenowi za wciąż nowe pomysły i projekty. Narzekaczom proponuję zmusić się do kolejnego przesłuchania Lightbulb Sun jak i zapoznania się z zawartością singli promujących owo wydawnictwo. Znajdziecie tam wspaniałe uzupełnienie albumu, w tym trochę jeżozwierzowej psychodelii. Przed nami koncerty polskiego odcinka Lightbulb Sun Tour. Być może po nich muzyka z nowej płyty Porcupine Tree trafi do Waszych serc. Cóż...! chciałem podzielić się z Wami własnymi wrażeniami odnośnie albumu Lightbulb Sun, wyszła mi jednak z tego swego rodzaju obrona nowej twórczości Porcupine Tree. To oczywiście tylko mój, osobisty punkt widzenia a raczej odbioru tej muzyki. Z zawodowego obowiązku, unikam sytuacji mogących sprawiać wrażenie wpływania na czyjeś zdanie. Każdy z Was kieruje się własnymi sposobami odróżnienia dobrego od złego. Jeśli jednak czytacie jeszcze te słowa..., to cała przyjemność po mojej stronie!