Czy lubicie przebywać w stanie obłędu, szału lub zaburzenia świadomości? Na domiar bredzić i miewać halucynacje? A może nigdy Wam się nic takiego nie przydarzyło? Nic straconego, mili państwo.
Wedle definicji nazwy takie przeżycia powinny gwarantować specyfiki wytwórni Delerium. Jakiej wytwórni? Ano wytwórni płytowej. Za pośrednictwem zmysłu słuchu mamy okazję zasmakować podniet muzycznych serwowanych na najnowszym krążku Porcupine Tree "Signify".
Porcupine Tree był to początkowo jednoosobowy projekt. Steven Wilson pod wpływem psychodelii sprzed ćwierćwiecza (Pink Floyd z okresu płyty "Ummagumma", Hawkwind) tworzył muzykę, która z płyty na płytę zdobywała coraz większe uznanie i to nie tylko słuchaczy, ale i krytyki (nota bene Wilson niezbyt szanuje i ceni zdania recenzentów). A w związku z tym, że słuchacze zapragnęli być również publicznością, zaistniała potrzeba rozpoczęcia działalności koncertowej. Pociągnęło to za sobą, rzecz jasna, konieczność poszerzenia składu o dodatkowych instrumentalistów. Do Porcupine Tree dołączył wówczas m.in. Richard Barbieri znany z grupy wywodzącej się ze stylu new romantic Japan. Wtedy (a było to około trzech lat temu) Porcupine Tree stało się grupą z prawdziwego zdarzenia.
Ich najnowsze dzieło, to doskonałej próby mieszanina psychodelii, ambientu i rocka tradycyjnego, a nawet transu. Przy czym proporcje tego amalgamatu dobrane są z mistrzowskim wyczuciem. Ważna to informacja biorąc pod uwagę, że nie zawsze tak było. Poprzednia płyta "The Sky Moves Sideways" była zachwiana ze względu na zbyt dużą dawkę monotonnego ambientu.
Tematem przewodnim "Signify" (czyli "znaczyć") jest odwieczne pragnienie ludzkie do tego właśnie żeby coś znaczyć; zostawić po sobie na Ziemi jakiś ślad. Nie jest to łatwe (Sleep Of No Dreaming), dlatego niektórzy chcą tego dokonać za wszelką cenę (Dark Matter).
Muzyka zawarta nowej płycie Porcupine Tree potrafi być mocno osadzona w rockowej stylistyce (tytułowy Signify), głęboką przepełnioną nostalgią psychodelią (Sleep Of No Dreaming), gdzie często ważnym składnikiem muzyki jest cisza ("Light Mass Prayers"). Śpiew niemalże zawsze sprawiający wrażenie wyalienowanego, hipnotyzuje klaustrofobicznym charakterem (przekształcony elektronicznie). Taką też rolę ma spełniać Idiot Prayer, w tle którego słyszymy mężczyznę, hipnotyzującego słuchacza swoim spokojnym, przesyconym atmosferą marzeń sennych, głosem. Czasem pojawia się bardziej agresywna gitara, zawsze jednak przez pryzmat swoistego oniryzmu (np. końcówka Dark Matter).
Słuchając płyty "Signify" jeszcze wyraźniej niż na poprzednich dokonaniach widać dążność Wilsona ku komercji. Obok utworów wciąż wiernych konwencji ambitnego rocka, umieścił na krążku utwory, które powodzeniem mógłby być grywane w radiu, a kto wie, może i w MTV jak Waiting (Phase One). Ale nie można mieć mu tego za złe. On też przecież chce zostawić po sobie jakiś ślad.