Włoski rock progresywny, a właściwie cała włoska muzyka współczesna zawsze powodowała u mnie dreszcze. Italo Disco, cóż - ta nazwa mówi sama za siebie. Z kolei, zazwyczaj jeśli już włosi stworzyli już coś bardziej ambitnego, wszystko niszczył wokal, który niemiłosiernie kalecząc angielszczyznę psuł końcowy efekt. Dlatego też bardzo nieufnie podszedłem do Night Watch - grupy oczywiście włoskiej.
Najpierw nerwowe regulowanie gałką głośności. Gdzie ta muzyka?! Słuchać jakąś cichą gitarę, ale... Dalsze myśli przerywa nagły wybuch muzyczny. Coś obliczone na efekt, no... powiedzmy Schizofrenika King Crimson. Ale na tym wpływ Karmazynu w tym utworze się raczej kończy. Dużo więcej jest tu inspiracji Genesis.
Może jednak zanim przejdę do kolejnych kompozycji parę słów o samej grupie.
The Night Watch powstał w 1993, kiedy Simone Rossetti i Antonio Mauri, którzy wtedy wykonywali utwory Marillion pozyskali gitarzystę Francesco Zago, klawiszowca Giovanniego Alessi i perkusistę Maurizio Sancetta. W trakcie swoich koncertów dalej grali repertuar Marillion, Genesis i King Crimson, ale oprócz tego próbowali już swych sił we własnych utworach, które potem znalazły się na ich debiutanckim krążku. W przeciągu lutego i marca 1997 grupa jednocześnie koncertowała i nagrywała materiał na pierwszą płytę. Wtedy na bębnach grał już Diego Donadio. "Twilight" ukazuje się dopiero w grudniu 1997.
Wracając do treści muzycznych. Aż trudno uwierzyć, że całą muzykę na ten album napisał sam jeden Francesco Zago (no, może poza zapożyczeniami, które są działami jego mistrzów). Kolejnym twórcą, tym razem tekstów, jest wokalista Simone Rossetti. Reszta muzyków udziela się "tylko" grając.
Grając wspaniale. Instrumentaliści The Night Watch są nie tylko dobrzy warsztatowo, ale też obdarzeni niezwykłym wyczuciem instrumentów. Płyta ani przez chwilę nie nudzi, a wręcz przeciwnie - początkowo aż przytłacza wielością motywów. Zdecydowanie wymaga wielokrotnego słuchania zanim odkryje się drzemiące w niej siły.
W takim na przykład The Fisherman, w którym początkowo przewodzi tylko fortepian i śpiew, później zdecydowanie zmienia się nastrój w szaleństwo gitar, syntezatorów i perkusji. Potem jeszcze parokrotnie muzyka żongluje nastrojami dochodząc w końcu do finałowego fragmentu, który bardzo przypomina Forgotten Sons Marillion. Tuż przed końcem kompozycji można usłyszeć motyw wyraźnie inspirowany Let Us Make Love, mało znanym utworem Genesis z samych początków grupy.
Tomorrow Happened znów poraża mnogością wątków. W trakcie słuchania tego utworu wciąż wydaje się, że to już kolejny kawałek. Jedynym łącznikiem jest więc tekst. Przy tej okazji trzeba pochwalić wokalistę za naprawdę niezłą angielszczyznę i za głos... do złudzenia przypominający Fisha. To podobieństwo jest bardzo wyraźne (łącznie z manierą wokalną) i jest chyba kolejnym argumentem, który powinien sprowokować fanów ryby do zdobycia tej płyty.
W A Game With Shifting Mirrors na pierwszy plan wysuwa się King Crimson. Łatwo skojarzyć chociażby z ostatnią studyjną płytą grupy Roberta Frippa "Thrak". Agresywne riffy, nieregularne metrum... Ale znów tylko chwila wystarcza by muzycy przenieśli nas w lata 70. Znów King Crimson, ale tym razem gdzieś z okolic "Islands". A potem znów Thrak... Kto jest w stanie przejść z obojętnością obok takiego szaleństwa?!
Nie ma sensu robić wyliczanki, kogo jeszcze słychać w muzyce Włochów, warto natomiast podkreślić ich niewątpliwy talent. Nie są miernymi imitatorami, jakich nie brak na scenie neoprogresywnej. Wątki z przeszłości wplatają w swą urzekającą i bogato aranżowaną, po prostu łapiącą za serce, muzyką. Ich podróże w przeszłość ruszą każdego, kto tęskni za starym rockiem progresywnym.
Mimo iż Genesis, King Crimson i Marillion wciąż pozostają w kręgu inspiracji muzyki The Night Watch to robią to tak fenomenalnie, że MOCNO polecam to dzieło!