Fig Leaf należy do wciąż powiększającego się grona grup, które postawiły na dystrybucje swoich płyt przez Internet niezależnie od wielkich wytwórni. Formacja pochodzi z Norwegii, a jej wydawcą jest amerykańska niezależna firma Moonchild. Płyta Fearless to trzeci album tej istniejącej od 1990 grupy. Już poprzednimi dokonaniami zebrała ona sporo przychylnych, czy wręcz entuzjastycznych recenzji.
Na początku płyty wyraźnie daje się odczuć fascynację muzyków grupą King Crimson z okresu Starless And Bible Black, szczególnie w This Song. Potem robi się już bardziej "hipisowsko". Masa ciepłych brzmień lat 60. i 70. (hammondy!). Nie da się tez ukryć, że panowie sięgają czasem po ekstremalnie nowoczesne instrumenty, czego przykład mamy w Fearless, part V. Zawsze jest to jednak polane ostrym, rockowym sosem z wieloma zmianami tempa i nastroju. Bardzo miłe dla ucha jest też saksofon, który wzbogaca Cycle of Event. Zastrzeżeń nie wzbudza również wokalista ze swoim znakomitym angielskim.
To, do czego można by się było przyczepić, to, że zgiełk muzyczny na płycie grupy przykrywa trochę brak pomysłów kompozycyjnych. Choć ukoronowanie płyty - tytułowa suita składająca się z ośmiu części - wybija się wysoko ponad przeciętność swoimi pięknymi harmoniami i znakomitymi dialogami instrumentów.
Fig Leaf nie zamierza odkrywać nowych muzycznych horyzontów, a "jedynie" złożyć swoisty hołd swym mistrzom sprzed ponad dwóch dekad. I trzeba przyznać, że robią to znakomicie. Wielbiciele Wishbone Ash, Uriah Heep, i ogólnie brzmień tradycyjnych analogowych instrumentów będą na pewno zachwyceni.