Napiszę to wprost - poznawanie "Wherever There Is Light" przypomina niedzielny obiadek u babci! W waszych głowach zapewne kotłuje się odwieczne: "dlaczego?", więc śpieszę z wyjaśnieniem. Obiadek taki podzielić możemy, niczym progresywną suitę, na kilka zasadniczych części...
I - RODZINNE PLOTECZKI
To ta obowiązkowa i zazwyczaj nużąca część babcinego Obiadku, którą należy na początku przełknąć. Idealny moment... Na wstęp i kilka informacji o płycie! Alem podstępny, co? :-)
No-Man jest ostatnio niezwykle aktywny. W zeszłym roku dostaliśmy nieco kontrowersyjny album "Schoolyard Ghosts", zaś niebawem (oczywiście za opłatą) do naszych rąk trafi pierwsze wydawnictwo DVD w historii zespołu, które to zawierać będzie rejestrację koncertu w Londynie (notabene pierwszego od 15 lat!), jak i płytkę dokumentalną. A pomiędzy nimi czas fanom umilić ma recenzowane przeze mnie wydawnictwo - limitowana EPka "Wherever There Is Light". Czy muzyka kryjąca się za tą wspaniałą okładką jest warta zachodu i straconych nań pieniędzy (całkiem niewiele - siedem funtów), czy też - niczym ostatnia koncertówka Porcupine Tree - zostawia spory niedosyt? Odpowiedź już wkrótce!
II - OCZEKIWANIE NA OBIADEK
Czyli utwór tytułowy - "Wherever There Is Light". Ponoć w nieco innej wersji niż na "Schoolyard Ghosts", ja jednak żadnej różnicy nie słyszę. Dla jednych będzie to zapchajdziura i ponad cztery minuty nerwowego oczekiwania na następujące po nim nagrania premierowe, dla innych świetny, nastrajający do no-manowych fal wstęp. Uważam "Wherever There Is Light" za jeden z najlepszych momentów "Schoolyard Ghosts", więc zaliczam się do tej drugiej grupy. Tak czy owak, zapach Obiadku zaczyna unosić się w powietrzu! Malkonenci mają tę przewagę, że mogą wcisnąć "skip" i od razu przejść do dania głównego.
III - OBIADEK WŁAŚCIWY
Dwa nowe, całkowicie premierowe nagrania, które (według zapewnień zespołu) nie znajdą się na żadnej płycie studyjnej. Najpierw "Death Was California" - delikatna balladka, w której główne role gra duet - gitara akustyczna i głos Tima Bownessa, pozbawiona magicznych pejzaży w tle, ale mający wciąż ten kochany przez fanów urok. Mija wyjątkowo szybko, ustępując miejsca największej perełce na płycie. "Counting" to coś całkowicie świeżego, efekt niekończących się eksperymentów Wilsona z dźwiękami. Zaczyna się spokojnie, aby mniej więcej w połowie uderzyć z hukiem przestrojonymi gitarami. Każdy, komu nóż w kieszeni otwiera się na myśl o "Pigeon Drummer" z poprzedniego albumu No-Man, powinien posłuchać tego cuda. Wilson konsekwentnie wprowadza nowe rozwiązania do skostniałej (zdaniem naszych rodaków) formuły zespołu. To utwór, który urzekł mnie całkowicie i polecam, choćby dla niego, wydać te siedem funtów, póki EPkę jeszcze można kupić. Przypominam, że to pozycja limitowana.
IV - DESER
"Carolina Skeletons" i "ALL The Blue Changes" w wersji live z ostatniej minitrasy zespołu. Nieco zmodyfikowane, wzbogacone o gitarowe szaleństwa Wilsona (brzmiące trochę podobnie do "Counting"). Powiadam wam, kierunek, w którym zmierza No-Man, napawa wielkim optymizmem. Aż dziw bierze, że zespół nie ma w planach normalnej trasy koncertowej.
V - KIELISZEK CZEGOŚ MOCNIEJSZEGO Z WUJKIEM
Jeżeli "Wherever There Is Light" wrzucimy w paszczę naszego komputera, uzyskamy dostęp do dwóch dodatków multimedialnych. Pierwszy z nich to teledysk do utworu tytułowego, fanom na pewno znany, a drugi, to po raz kolejny "All The Blue Changes" w wersji live. Tym razem jednak jest to preview nadchodzącego DVD zespołu i możemy popatrzeć, jak - w rytmie gitarowej jazdy Wilsona - z czoła Bownessa spływają kolejne kropelki potu. Co tu dużo gadać - świetny dodatek.
VI - OGARNIĘCIE SIĘ I POWRÓT DO DOMU
"Wherever There Is Light" jako pomost pomiędzy "Schoolyard Ghosts" a "Mixtaped" (DVD) sprawdza się znakomicie. Nie ma, co prawda, za wiele premierowego materiału, ale słucha się go bardzo przyjemnie, a i na półce prezentuje się okazale. Dla fanów No-Man - pozycja obowiązkowa, ale i nieobeznani w twórczości duetu mogą spróbować. Przecież nikt nie robi lepszych Obiadków od babci, nieprawdaż?