ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Therion ─ Gothic Kabbalah w serwisie ArtRock.pl

Therion — Gothic Kabbalah

 
wydawnictwo: Nuclear Blast Records 2007
dystrybucja: Mystic
 
CD1:
1. Der Mitternachtslöwe
2. Gothic Kabbalah
3. The Perennial Sophia
4. Wisdom and the Cage
5. Son of the Staves of Time
6. Tuna 1613
7. Trul
8. Close up the Streams

CD2:
1. The Wand of Abaris
2. Three Treasures
3. Path to Arcady
4. TOF – The Trinity
5. Chain of Minerva
6. The Falling Stone
7. Adulruna Rediviva
 
skład:
Christofer Johnsson (Guitar, keyboards and programming); Kristian Niemann (Lead and rhythm guitars, keyboards); Johan Niemann (Bass guitar, guitar, acoustic guitar); Petter Karlsson (Drums, guitar, keyboards, vocals, percussion); In close co-operation with: Mats Leven (Vocals, guitar); Snowy Shaw (Vocals); Katarina Lilja (Vocals); Hannah Holgersson (Vocals); Special guests: Jonas Samuelsson-Nerbe (Tenor); Anna Nyhlin (Solo soprano on The Falling Stone and Path to Arcady); Karin Fjellander (Choral soprano); Ken Hensley (Hammond organ); Joakim Svalberg (Hammond organ); Rolf Pilotti (Solo flute on Gothic Kabbalah and Trul); Stefam Glaumann (Tambourine)
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,4
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,3
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,4
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,13
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,19
Arcydzieło.
,25

Łącznie 70, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
11.03.2007
(Gość)

Therion — Gothic Kabbalah

Się narobiło! Człek przyzwyczajony, że Therion to Christofer Johnsson, a tu myk okiem do książeczki i budowany przez lata obraz lega w gruzach. Kompozycji piętnaście, nazwisko Chrisa przy  pięciu. W tym przy jednej, jedynej, napisanej samodzielnie - a przecież wcześniej prawie wszystko pisał sam. Dla porównania: Karlsson – dziewięć (w tym trzy własne), Leven – sześć, K. Niemann – pięć. Cegiełkę dołożył także Snowy Show. Wygląda na to, że lider znalazł wreszcie ekipę, z której jest zadowolony i dał jej wolną rękę, samemu jedynie czuwając by wszystko miało ręce i nogi. I to się, w gruncie rzeczy, udało, chociaż mogło być jeszcze lepiej. Bo - pozwolę sobie wskoczyć z wnioskiem końcowym do wstępu - gdyby „Gotycką Kabałę” skrócić o 25 minut mogłaby być albumem rewelacyjnym. Ale okay, mieli się chłopcy w studiu wyszaleć, to i autocenzury musiało być mniej.

Pierwsze opinie pojawiły się parę miesięcy temu (ach ten wszystkomający Internet!) i były, delikatnie mówiąc, niepochlebne. Zazwyczaj. Potem nastał czas propagandy – odpowiedni sztab zabrał się za promowanie i nowy Therion począł jawić się jedna z najmocniej oczekiwanych metalowych premier roku i najbardziej ekscytujący album od czasu „Vovin” (1998). Co ciekawe, tę ostatnią opinię dało się zaobserwować nawet wśród paru zwolenników teorii, że magnum opus grupy to „Secret of the Runes” (2001) – ot, mała sprzeczność, ale skoro Nuclear Blast i Mystic tak twierdzą, to tak musi być. Prawda zaś, zgodnie ze zwyczajem, leży mniej więcej pośrodku.

„Ho Dracon Ho Megas”, „Theli”, „Vovin”, czy „Secret of the Runes” to w ocenie autora recenzji krążki ciekawsze, wychodzi więc na to, że z mroźnej Skandynawii przybył do nas średniak. Miło jednak otrzymywać takie średniaki, bo w wypadku szwedzkiej ekipy stoją one na bardzo wysokim poziomie. Nie ma zastoju, odgrzewania kotletów i zjadania własnego ogona - za to sam Ken Hensley gościnnie wymiata na Hammondach. I generalnie niespodzianek jest sporo. Petter Karlsson, bębniarz, ten który najwięcej podpisał własnym nazwiskiem (bynajmniej nie Karlsson-tekściarz, choć, jak nietrudno się domyślić, ci panowie to rodzina), sprawia, że otrzymaliśmy najbardziej połamany perkusyjnie album w historii Theriona. Nigdy także nie było tak przebojowo – te dwie płyty to kopalnie ładnych, chwytliwych melodii i melodyjek. Widoczne bardziej niż zwykle są inspiracje klasykami lat siedemdziesiątych – wliczając w to ABBĘ. Chwilami można odnieść wrażenie, że miast metalu operowego otrzymaliśmy rock operę. Pojawia się flet, który nadaje niektórym momentom folkowego posmaku. Zaproszone do udziału panie często, w miejsce operowych popisów, śpiewają całkiem normalnie, ładnie i słodziutko (czasem zbliżając się nawet do klimatów Within Tempation, na szczęście marginalnie). Powiedzmy sobie szczerze: Therion jest bardziej komercyjny niż kiedykolwiek. W refrenach (a ściślej melodiach z nich, których wspomniana już ABBA by się nie powstydziła). W lukrowych partiach wokalnych. W leciutkich jak piórko kompozycjach. I powiedzmy sobie szczerze: nie ma w tym NIC złego, jeśli otrzymany produkt nie traci przy tym na jakości. A nie traci. Rzecz oczywista, jest też nieco porządnego wykopu („Tuna 1613”; „TOF – The Trinity”). Jest najdłuższy w dziejach zespołu utwór - „Adulruna Rediviva” - kapitalna wielowątkowa suita, zarówno przywodząca na myśl np. „Atom Heart Mother”, cytująca z dawnych płyt grupy i zaskakująca klawiszową melodyjką niczym dzwonek archaicznego telefonu komórkowego. Jest „Three Treasures” (i nie tylko on) rozbrajająco łączący patos i przebojowy refren. Jest absolutnie niewymagający i absolutnie wpadający w ucho „Son of the Staves of Time”. Jest wreszcie sztampowy otwieracz, który, choć sympatyczny, można było sobie odpuścić. Jest nutka Jethro Tull i nutka The Gathering. I to jest nadal Therion, proszę Państwa. Bardzo Therion, że się tak wyrażę.

Za parę dni dwa koncerty w naszym kraju. Nie wiem, czy osobiście uda mi się któryś odwiedzić, ale na miejscu warszawiaków i krakusów nie zastanawiałbym się długo i podjął jedyną słuszną decyzję. Albo i nie, bo jeszcze za dużo Szanownych Czytelników weźmie sobie moją radę do serca i nie zdążę kupić biletu ;). Tak czy inaczej, jest dobrze. Nic to, że mała zniżka formy, skoro nadal stoi to na odpowiednim poziomie, a chyba lepiej otrzymać coś nieco bardziej rozwlekłego lecz świeżego, niż zrobioną po mistrzowsku powtórkę z rozrywki. Paradoksalnie, najbardziej intryguje na „Gothic Kabbalah” pytanie o krążek (oby jeden, nie dwa) następny – z jednej strony to interesujący punkt wyjścia do dalszych poczynań, z drugiej można zeń przypadkiem zawędrować w niebezpieczne rejony Rhapsody of Fire albo Nightwisha. Quo więc vadis, panie Johnsson?

 


 

PS Jako że publikacja recenzji nieco się opóźniła, mogę już dodać, że koncert krakowski był przedni, a kto nie był, niech żałuje. Nowe utwory wypadają świetnie i widać, że oglądamy zgrany zespół, a nie zbieraninę dopiero co dobranych muzyków.
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.