Fanom Theriona tej płyty przedstawiać nie trzeba. Recenzja jest więc skierowana w stronę potencjalnych słuchaczy Theriona - jaki bowiem lepszy album tej grupy można komuś polecić? Jest to arcydzieło metalu, przede wszystkim symfonicznego, ale progresywności nie można tej muzyce odmówić. Wyziera ona wręcz z wielominutowych, świetnie zaaranżowanych utworów.
Zespół przeszedł ewolucję od death metalu do kompozycji bardziej wyrafinowanych i złożonych. Muzyka straciła nieco na ciężarze, ale zyskała duszę - gitary po raz pierwszy tak odważnie ustąpiły miejsca klawiszom. Album okazał się przełomowy nie tylko dla zespołu, ale i metalu symfonicznego w ogóle. Zespół w swej długiej historii zaliczał okresy twórczego rozkwitu jak i stagnacji, "Theli" znajduje się według mnie w najwyższym punkcie tej amplitudy. Warto zauważyć, że do tego kamienia milowego rękę przyłożył Polak - Piotr Wawrzeniuk, który nie tylko zabębnił, ale w wielu utworach niesamowicie zaśpiewał.
A wokalistów wystąpiło niemało! Christopher Johnsson miał do dyspozycji 2 chóry, które świetnie wypełniły swoje zadanie - ich brzmienie na tle rozpędzonych gitar po prostu chwyta na serce. Wśród gości pojawił się też tuz sceny deathmetalowej: Dan Swano, który pokazał, że potrafi bardzo dobrze śpiewać. Sam Johnsson zaprezentował bardzo dobrą formę, zarówno wokalną jak i kompozytorską - z muzyki wyziera i moc, i piękno.
O sile albumu stanowi fakt, że ciężko wskazać jakikolwiek słaby utwór. Pierwsza połowa krążka to rewelacyjne "To Mega Therion", "Cults of the Shadow" oraz "In the Desert of Set". Oba ukazują potęgę chóru i mnogość brzmień instrumentów klawiszowych. Gitary pozostają jednak ciężkie i galopujące, nadają utworom tempo i specyficzny klimat, którego Therion nigdy już nie osiągnął (co nie znaczy, że potem było tylko gorzej - po prostu inaczej).
Druga połowa albumu nie jest tak mocna jak pierwsza, ale w ostatecznym rozrachunku dotrzymuje jej kroku - to za sprawą niesamowitej ballady "The Siren of the Woods" - najlepszego chyba utworu w dorobku Theriona. Z kolei "Nightside of Eden", "Opus Eclipse" i "Invocation of Naamah" zawierają najmroczniejsze nuty na płycie. Wszystkie te utwory składają się na jedyną w swoim rodzaju, niepowtarzalną całość...
...czyżbym o czymś zapomniał? "Grand Finale"! Zdecydowanie najlepsze zakończenie, jakie można sobie wymarzyć. Utwór krótki, ale nie pozbawiony przez to rozmachu i głębi. Śmiem twierdzić, że zawiera najlepszą znaną mi partię klawiszy. No i ten rozmach na sam koniec...
Wracając do niepowtarzalnej całości - Therion osiągnął sukces na każdym polu - niewątpliwie artystyczny, gdyż udowodnił, że metal i opera nie stanowią 2 szczelnie zamkniętych na siebie światów. Zespół nie tylko uchylił drzwi, ale ostatecznie zburzył całą dzielącą je ścianę. Nie jest to jednorazowy eksperyment zespołu grającego prostą muzykę znajdującą uznanie wśród mas, nie są to dziwacznie przeaaranżowane stare, znane wszystkim kompozycje (TAK, tu ukłon dla nieudolnie-symfonicznej Metalliki). Jeżeli ktoś w dzisiejszych czasach nadal uważa, że nie ma trwałych pomostów pomiędzy wspomnianymi gatunkami, zapraszam do przesłuchania.