O Conception w Polsce praktycznie nikt nie pamięta. Trudno się dziwić: ostatnia płyta, w dodatku nie najlepsza, wydana została w 1997 roku - chwilę później grupę opuścił lider i historia się zakończyła. Co prawda niedawno zespół reaktywował się na kilka koncertów, ale nie doprowadziło to do wznowienia regularnej działalności. Szkoda - przed nieszczęsnym (choć nie takim znów tragicznym) Flow powstały trzy naprawdę przyzwoite albumy. W tym debiut - The Last Sunset. I chyba warto o nim przypomnieć.
Zwłaszcza, że wcale nie jest tak, iż odkopałem jakiś undergroundowy album, który słyszało pięć osób na krzyż – o Conception bywało głośno. W ciągu krótkiej kariery kwartet odbywał trasy po Europie i Japonii (jako co-headliner z Threshold, czy Gamma Ray), a wśród niektórych zapaleńców osiągnął status formacji kultowej. The Last Sunset i Fairy's Dance zawędrowały nawet na odpowiednio drugie i trzecie miejsce na liście przebojów publicznego norweskiego radia Norsk Rikskringkasting i przez kilka tygodni nie chciały się stamtąd ruszać.
Zawartą na krążku muzykę najłatwiej opisać jako melodyjny prog metal. Trzon zespołu stanowili Tore Otsby, znany z Ark, i Roy S. Khan, były śpiewak operowy, później produkujący się w Kamelot. Poza oficjalnym składem w tworzeniu albumu pomogli klawiszowcy – Hans Christian Gjestvang i Staffan William Olsson. Grupa powstała w 1989 w małej mieścinie Raufoss, założona przez Otsby'ego i jego brata - Daga. Drogi rodziny rozeszły się gdy młodzi muzycy, początkowo zafascynowani thrashową klasyką, skręcili w łagodniejsze rejony: po stylistycznej wolcie wokalna maniera Daga nie do końca pasowała do Torego koncepcji Conception, więc ten pierwszy w zespole pozostać nie mógł. Pozostawił po sobie teksty – spora część liryk na debiucie jest jego autorstwa.
Panów Norwegów głównym pomysłem na urozmaicenie swojej muzyki było dodanie do podstawy, jaką jest całkiem ciekawy heavy/power/prog/cokolwiek, różnych orientalizmów, a przede wszystkim... flamenco. Co warto zaznaczyć, nie tylko gitarowe wstawki, ale i odpowiednio pracująca perkusja. Patrząc na kraj z którego Conception się wywodzi, rozwiązanie dość niespodziewane. I, jak się okazało, udawanie Hiszpanów wyszło Skandynawom całkiem nieźle.
Tym sposobem, zespół to prezentuje klasyczne progmetalowe łamańce, (czasem nawet grając pod Malmsteena, ale szczęściem w ilościach śladowych, nie wpadając w wirtuozowską pułapkę), to korzysta ze wspomnianych wyżej środków. I z prądem, i akustycznie. Chwilami przypomina o swoich thrashowych korzeniach, zdarza się i nieco folku. Bywa też inaczej: ponad połowa Bowed Down With Sorrow intensywnie pachnie Black Sabbath. Khan śpiewa doskonale. Album opiera się na melodiach, jest zróżnicowany, nie składa się z dziesięciu zbudowanych na tym samym schemacie kompozycji. Może nieco nierówny, Building A Force czy Another World pozostawiają sporo do życzenia, ale zawsze na pewnym poziomie. A na końcu perełka - Among The Gods. Dziesięciominutowe muzyczne podsumowanie (z nutką nowego, jak doomowe wręcz riffy i niskie, agresywne, o growl zahaczające wokalizy).
Opisywany materiał powstał w 1991 roku; w czasach, kiedy Dream Theater szukali jeszcze własnej muzycznej tożsamości i nikomu nie przychodziło na myśl klonowanie amerykańskiej grupy. Dlatego inspiracji należy się raczej doszukiwać na płytach Queensryche, Fates Warning albo Watchtower. The Last Sunset nie jest albumem przełomowym, ale miłośnicy takiego grania zdecydowanie powinni się nim zainteresować. Polecam.