ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Blind Ego ─ Mirror w serwisie ArtRock.pl

Blind Ego — Mirror

 
wydawnictwo: BMG 2007
dystrybucja: Rock Serwis
 
1. Obsession [4:21]; 2. Moon And Sun [5:07]; 3. Break You [6:16]; 4. Black Despair [6:48]; 5. Open Sore [3:16]; 6. Hollowed [1:27]; 7. Mirror [4:26]; 8. Don't Ask Me Why [8:11]; 9. Moorland [4:14]; 10. Forbidden To Remain [10:04]; 11. Artist Manqué (Bonustrack) (by Violet District) [6:42]
 
Całkowity czas: 60:52
skład:
Kalle Wallner - guitars; Tommy Eberhardt - drums; John Jowitt - bass; John Mitchell; guests on "Mirror": Yogi Lang, Clive Nolan, Stefan Obermaier
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,2
Album jakich wiele, poprawny.
,6
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,7
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,3
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,3
Arcydzieło.
,7

Łącznie 29, ocena: Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 5 Album jakich wiele, poprawny.
05.07.2007
(Gość)

Blind Ego — Mirror

Do recenzji Mirror zabierałem się miesiącami. Nie wiedzieć czemu nie chciałem o Blind Ego pamiętać, a gdy już krążek zaczynał się kręcić, zamiar skupienia się na muzyce legał w gruzach. Oto dziwnym trafem po kilku minutach chwytałem za książkę, gazetę, a album schodził na drugi plan. Ewentualnie – gdy zmęczenie było silne – kompletnie żaden płynący z głośników argument nie mógł powstrzymać mnie przed zapadnięciem w błogą drzemkę. Chwilami mam nawet wrażenie, iż swym solowym projektem Kalle Wallner (literka „W” z RPWL) chciał mi w zaśnięciu dopomóc.

Zaprosił muzyk zza naszej zachodniej granicy plejadę mniej lub bardziej znanych gości, zazwyczaj trudniących się tworzeniem wszelakiej neoprogresji. Zaprosił Mitchela, zaprosił Nolana, zaprosił Jowitta. Spodziewać się można było nieco bardziej gitarowego (patrząc na instrument, którym para się lider), wybitnie nieodkrywczego art rocka w stylu RPWL czy Areny. Jest trochę inaczej, acz wychodzi na jedno. „Trochę inaczej” bynajmniej nie dotyczy oryginalności – ta pozostaje na standardowym dla podobnych tworów poziomie – zerowym. Klimaty jednak mniej RPWL'owe niż można było oczekiwać – mimo że Wallner nie zapomniał jak mozolnie rzeźbić kolejne solówki (mniej lub bardziej) ala Gilmour.

Wyszła po prostu przeciętna rockowa płyta. Przeciętna w każdy możliwy sposób. Przeciętne kompozycje z przeciętnymi riffami, przeplatanymi przeciętnymi solówkami oraz przeciętnymi zwrotkami i refrenami. Ewentualnie przeciętnymi utworami instrumentalnymi. Zaryzykuję stwierdzenie, najpewniej narażając się niektórym czytelnikom, że nagrana głównie przez przeciętnie utalentowanych (choć niezmiernie pracowitych) muzyków. Dobra, przesadziłem, ale powiedzmy sobie szczerze – żaden z nich geniuszem nie jest.

Doszedłem więc do wniosku, iż nie napiszę o Blind Ego nic konkretnego. Bo po cóż mam tracić czas na słuchanie rzeczy (choć bynajmniej nie tragicznej – wręcz zgrabnej) zupełnie typowej i potrzebnej chyba tylko autorom? (Myślę, że żaden fan, poza bezkrytycznymi maniakami któregoś z występujących na Mirror panów, dłużej się przy owym krążku nie zatrzyma). Po cóż więc mam poświęcić drogocenne godziny na obsmarowanie muzyki kompletnie odtwórczej, którą słyszałem już setki razy? Po co mam wytykać sztampę? Parę ciekawszych fragmentów się znajdzie – nie przeczę. Nic to jednak, gdyż toną w morzu zwykłości! Rzemieślniczej normy, trzymającej przyzwoity poziom, ale nawet niestarającej się tego poziomu przekroczyć. Z tegoż właśnie powodu mojej recenzji nie będzie. W związku z tym pojawił się nielichy problem – z zobowiązań wywiązać się trzeba, opis płyty pojawić się powinien.

Dlatego, gdy uzmysłowiłem sobie, że skoro nie ja, to ktoś o tym napisać musi (a było to ze dwa, trzy tygodnie temu), oddałem płytę do obróbki mojemu niewybrednemu zazwyczaj kotu i z szelmowskim uśmiechem poszedłem na zakupy. Kiedy powróciłem, końcowi dobiegał ostatni kawałek, pudełko z wydrapanymi koślawymi literami „sam sobie recenzuj” znalazłem w kuwecie, a po obrażonym zwierzaku nie było śladu.

Drogi kocie - nigdy więcej przeciętnych płyt, obiecuję! Ale wróć!

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.