1. Main Titles 2. Blush Response 3. Wait for Me 4. Rachel`s Song 5. Love Theme 6. One More Kiss, Dear 7. Blade Runner Blues/ 8. Memories of Green 9. Tales of the Future 10. Damask Rose 11. Blade Runner (End Titles)/ 12. Tears in Rain
Całkowity czas: 57:40
skład:
- Vangelis / synthesizers, keyboards, composing, arranging, production
- Mary Hopkins / vocals on "Rachel`s Song"
- Don Percival / vocals on "One More Kiss, Dear"
- Demis Roussos / vocals on "Tales of the Future"
- Dick Morrisey / saxophone
- Peter Skellern / lyrics on "One More Kiss, Dear"
Ocena:
8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
17.12.2006
(Recenzent)
Vangelis — Blade Runner
“Śniła mi się muzyka”
Wyobraźmy sobie Los Angeles A.D. 2019 - futurystyczny, zimny świat, skąpany w deszczu i wiecznym półmroku. Wyobraźmy sobie miłość i romantyzm w takim świecie. Teraz przeistoczmy to w muzykę…
Pierwszy raz usłyszałem tą muzykę wraz z filmem, w pewny letni dzień. Film ten do dzisiaj uważam za jeden z najlepszych jakie widziałem. To oczywiście “Łowca Androidów” (oryginalny tytuł “Blade Runner”) Ridleya Scotta z 1982 roku, z Harrisonem Fordem w roli głównej, na podstawie książki Philipa K. Dicka. Jeszcze wtedy odpaliłem go na jakiejś starej, lekko zbutwiałej taśmie VHS sprzed wielu, wielu lat. Domyślać się można jakości, ale na szczęście dźwięk najgorszy nie był.
Pamiętam pierwsze minuty “Blade Runnera”, napisy początkowe i towarzyszące im pojedyncze dźwięki. Na płycie ich nie ma niestety. Największe wrażenie robił jednak pierwszy widok Los Angeles przyszłości. Wielka metropolia, buchające w górę na kilometr ognie i pierwszy wybuch muzyki (słychać to w drugiej minucie na soundtracku). Potężne syntezatory, zdające się idealnie opisywać przestrzeń i ogrom miasta, a także uczucia z nim związanie – uczucie przyszłości, chłodu, a przede wszystkim uczucie samotności w przeludnionym mieście, które przewijać się będą przez cały album.
Wilgotne, ciemne korytarze, ulice - niby wszystko dzieje się w przyszłości, a jednak jest w pewnym sensie tak bliskie, co spotęgowane jest vangelisowską muzyką. Jest niczym wspomnienia przyszłości. Spoglądając czasem wieczorem przez okno, przychodzi mi na myśl motyw z “Blade Runner Blues”, bądź inny. I choć nie mamy latających samochodów, futurystycznych bajerów (albo takowe najzwyczajniej spowszedniały), to nasz świat zdaje się być jeszcze zimniejszy. Jest jednak coś, co ogrzewa nasze serca, życia, dusze, nasze prywatne światy. Czyli miłość. Tego ciepła też tu nie brakuje. Takie są “Rachel’s Song” i jak nazwa wskazuje “Love Theme”. Dwie przecudowne kompozycje, które działają na zmysły jak fabryka marzeń, wspomnień, uczuć. Mam słabość do takich romantycznych klimatów, a do tych tym bardziej, gdyż Vangelis mistrzowsko połączył je z opisywanymi wcześniej. No i dodatkowo porażający wokal w “Rachel’s Song” i porażający saksofon w “Love Theme”.
Jeszcze jednym takim ciepłym utworem jest “One More Kiss, Dear”, lecz jest on całkiem inny, bo stylizowany na lata 30-te. Mimo to pasuje do płyty jak ulał. W filmie ukazał się tylko na moment i to bardzo, bardzo w tle. Takie wspomnienie dawnych czasów. Prosty tekst, nieskomplikowana melodia, schemat z monologiem pod koniec, brzmi troszkę jak “The Ink Spots”. O wspomnieniach jest też “Memories of Green”. Spójrzmy tylko na te nasze szare miasta, blokowiska, ulice. Czyż nie tęsknimy czasem za zielenią? Za pójściem do lasu z ukochaną osobą, rodzinką, lub samemu…? Nie ma już na to czasu? Nie wierzę. Ten przepiękny utwór skłania do refleksji, do zanurzenia się w przeszłości, do przystanięcia w tym codziennym biegu, wyciszenia się. Momentami słychać tu jakieś dźwięki cywilizacji w oddali, które po chwili milkną. Ale któż by poświęcał dzisiaj cenne 5 minut na jakąś tam muzykę? Oczywiście cały czas widzimy wszędzie ludzi ze słuchawkami, ale ciągle gdzieś jadą, biegną. Odciąć się na 5 minut od świata dla muzyki to całkiem inna sprawa, na którą stać nielicznych. Nie wyobrażam sobie słuchania tego jadąc rano autobusem…
A przyszłość? Związane z nią nadzieje, strach, ciekawość. Co czeka nas jutro, co czeka świat za rok, za 100 lat? Taką pustynię jutra widzę przed oczami słuchając “Tales of the Future” - zdecydowanie najchłodniejsze minuty płyty. Pojawiające się tu wokalne dziwadła przerażają mnie i omijam ten utwór za każdym razem jak słucham tego albumu. No ale w żadnym wypadku nie powiem, że jest to złe, czy nieudane. Futurystyczno-bliskowschodnie klimaty, przedziwny śpiew i dźwięki. Wszystko bardzo dobre, ale, moim zdaniem, źle umiejscowione, gdyż mamy tutaj wielką przepaść pomiędzy wcześniejszym spokojem, a obecnym niepokojem. A może o to chodziło?
Pamiętam też jak bardzo podczas oglądania filmu zapadły mi w pamięć napisy końcowe, którym towarzyszyło albumowe “Blade Runner”. Czegoś lepszego na koniec “Łowcy Androidów” Vangelis nie mógł wymyślić. No ale płyta słusznie nie kończy się tym, lecz genialnym, wzruszającym monologiem Rutgera Hauera z końcówki filmu i muzyką towarzyszącą tej scenie. Co to była za scena! Powiem tylko, że to o czym opowiada tutaj Rutger Hauer działa na wyobraźnię! To trzeba też usłyszeć i zobaczyć. (cóż… za pierwszym razem zobaczyłem to przez łzy w oczach…).
Jedyne, co mogę zarzucić temu soundtrackowi to to, że pominiętych zostało wiele muzycznych momentów. Ale to tylko szczegół, gdyż najważniejsze na pewno tutaj znajdziemy. Komponując muzykę do “Łowcy Androidów”, Vangelis osiągnął absolutne mistrzostwo – mistrzostwo muzyki filmowej i klimatu przede wszystkim. Bez tej muzyki film byłby niczym, a przynajmniej nie tym, czym jest, a sama muzyka, bez filmu, również działa na zmysły. Jak działa na moje opisałem powyżej. Może to tylko moje odczucia, może i nie… Sami oceńcie. Kończy się dzień, kończy mi się płyta, kończę też tą recenzję.
“Wszystkie te chwile… przepadną… jak łzy… w deszczu”