Ocena:
7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
14.04.2006
(Recenzent)
Red Sand — Gentry
Gentry to drugi krążek w dorobku kanadyjskiego zespołu Red Sand. Jej lider i założyciel – Simon Caron – nie ukrywał nigdy, iż jego „mistrzami” są: David Gilmour, Andy Latimer czy też Steven Rothery. Fascynacja twórczością wyżej wymienionych muzyków (zwłaszcza tego ostatniego) nie pozostała bez wpływu na muzykę, która znalazła się na debiutanckim albumie Red Sand, zatytułowanym: Mirror Of Insanity.
Drugi album Kanadyjczyków z Quebecu (nagrany po sporych zmianach w składzie), - Gentry niesie ze sobą muzykę utrzymaną w podobnym nastroju. Zasadnicza część płyty to dwie rozległe suity: Submissive i Very Strange. Przedzielone są całkiem sympatyczną, krótszą kompozycją tytułową. Rolę „dodatku” spełnia natomiast bonusowy kawałek The Voice. Razem ponad 45 minut neo – progresywnych dźwięków.
W muzyce Red Sand, wpływy formacji takich jak Pink Floyd czy Genesis, a zwłaszcza Marillion (tego „fishowego”) są wszechobecne. Długie klawiszowe pasaże, rozmarzone melodie, gitarowe solówki, nieśpieszna delikatna, bajkowa (tak jak okładka albumu) art-rockowa aura – to atmosfera, w której Kanadyjczycy czują się znakomicie. Bardzo przyjemnie słucha się tej płyty. Jest tylko jedno ale…
Płyta Gentry to swoistego rodzaju „powtórka z rozrywki”.Cały wysiłek muzyków włożony został w odtworzenie atmosfery znanej już słuchaczom z płyt zespołów, w których udzielali się wymienieni przeze mnie na początku gitarzyści. Podobnie jak na Mirror Of Insanity, na Gentry kanadyjski zespół nie podjął próby wykreowania własnego, charakterystycznego stylu.
Nie posądzam członków Red Sand o brak umiejętności, bo obie płyty dowodzą, że grać potrafią i to z fantazją. Może to brak odwagi, a może po prostu wystarcza im powielanie pomysłów starych mistrzów? A może zaskoczą nas czymś na kolejnym albumie?
Na pewno znajdą się wśród czytelników artrock.pl osoby, którym bardzo spodobają się dokonania Red Sand. Wcale się tym miłośnikom muzyki nie będę dziwił, bo mi również ten krążek przypadł do gustu. W dźwiękach składających się na Gentry jest pewna magnetyczna aura, nie bez znaczenia jest też sentyment do tego typu grania.
Na koniec może mało porywcze, ale myślę, że trafne porównanie:
Kanadyjczycy są jak malarze kopiujący najwspanialsze dźwiękowe obrazy. Ich „muzyczne płótno” być może dorównuje (a może nawet i przerasta) oryginały, na zawsze jednak pozostanie tylko reprodukcją.