Nie wiem czy to dziwne, ale mam wrażenie że sytuacje lubią się powtarzać. Kiedy przypomnę sobie wrażenie jakie zrobiło na mnie solo pewnego pana o nazwisku Rothery, które usłyszałem późną nocą któregoś dnia 1983 roku i dalszą drogę poznawania muzyki Marillion, usilnie chcę żeby teraz sytuacja się powtórzyła.
Podobne jak wtedy i teraz usłyszałem kanadyjskich neoprogrockowców Red Sand w godzinach wieczornych, podobnie jak wtedy muzyka zmusiła mnie do wielokrotnego jej przesłuchania. W 1983 roku było to trudne bo nie było kompów, serwerów itp. tylko radio ... i pustka, bo dostęp do płyt był bardzo trudny. Teraz jest Europa, więc po raz kolejny ... i jeszcze raz i jeszcze ...
I tak już poszło. W tej muzyce jest wszystko to co cenię, lubię i szanuję, to podróż do nowego ale jakby dobrze znanego lasu, gdzie ścieżki są dziwnie znajome a i drzewa też podobne do tych których dotykaliśmy w dzieciństwie i wryły nam się głęboko w pamięć.
Na pierwszy ogień poszedł najkrótszy na płycie [ostatni] Cradle. Bawiąc się w grę skojarzeń można wydobyć elementy nastroju wzięte ze spokojnych fragmentów Pendragona ale mnie nasuwa się porównanie z Leaf and Stream Wishbone Ash. Piękne zamknięcie płyty ale dla mnie było pierwszym dotknięciem elfowego skrzydła.
Kontynuowałem podróż w głąb lasu: Blame i Children Memory. Blame to wrażenie podobne do pierwszego tytułowego utworu z jedynki Marillion. Podobna budowa i podobny nastrój, trochę zadumy, trochę smutku a nade wszystko widać w tej muzyce [i czuć] serce jakie muzycy oddali temu albumowi. Potrafię zrozumieć słuchaczy którzy stwierdzą że wszystko to już ktoś kiedyś wymyślił, ale często bywa tak, że bierze się motyw z przeszłości a następnie dopakowuje się tak wiele innych zagrywek, melodii, dźwięków ze przypomina to przeładowanie i ... przedobrzenie. Pomysłów wystarcza wtedy na jedną - dwie płyty i ... this is the end, you listeners, goodbye and don't forgive our music. [vide Karnataka, choć to akurat nie jest najlepszy przykład]. Children Memory to na razie obszar nie poznany do końca - trzy przesłuchania pozwoliły mi jednak także oddać się, przy zamkniętych oczach, oglądaniem obrazów, które podsuwa muza, a było co oglądać [nie wspomagałem się niczym, naprawdę].
A teraz danie główne: tytułowy Mirror of Insanity. Od razu wściekłość że koniec taki ... bez sensu, gwałtowny, wręcz brutalny, jakby las się kończył a dalej tylko urwisko i brak drogi powrotu. Momentami brzmieniowo przypomina Genesis z okresu ... and then there were three... [wsłuchajcie się w klawisze]. Dobrze znane zapożyczenia [ale gdzie ich nie ma]z twórczości Marillion, Pendragon, IQ, nareszcie czysta gitara, nie skażona przystawkami, fuzzami czy jak to tam się nazywa, głos trochę nostalgiczny, wspaniale pasujący do nastroju tej płyty.
Ogólnie dla mnie - dokładnie jak napisałem - powrót do lat 70-80 gdzie muza to była muza a nie listy, plebiscyty, targety itp.
Zginie w powodzi codzienności ta płyta, ale u mnie stoi na honorowym miejscu i stać będzie zaraz obok Marillion – Script..., Fugazi, Misplaced Childchood, La Tulipe Noire - Faded Leaves, Genesis - A Trick ..., Camel - Stationary ... i jeszcze kilku innych płyt gdzie serce wyziera spoza okładki, gdzie słuchając muzyki nawet błazen uroni łzę, gdzie serce króluje nad biegłością palców, rąk i nóg, gdzie ...
Kiedy zabierzesz tą płytę na bezludną wyspę ziszczą się słowa: "Jest takie miejsce gdzie samotność ma swój dom, to moje miejsce tam rozmawiam z duszą swą." A atmosferę do rozmowy z własnym Ja stworzy Wam Red Sand - spróbujcie uwierzyć.
Emocjonalna – bez oceny – nie jestem w stanie dać mniej jak 10 więc zaznaczam, emocjonalnie, bez oceny.
Punktacja: 9/10 [na zimno] za cudowny świat dźwięków który pozwolił mi uwierzyć że jeszcze ktoś tak potrafi zagrać na emocjach.