"The Human Equation" to zdecydowanie najbardziej rozbudowany i stworzony z największym rozmachem album Ayreon. Troszeczkę inny od poprzedników, zawiera jednak dwie cechy charakterystyczne dla całej serii - oryginalność i brak nudy, oraz grono wspaniałych gości. Może zacznę od tego drugiego, mianowicie od przedstawienia głównych aktorów tego dwuaktowego przedstawienia. Devon Graves (Dead Soul Tribe), Devin Townsend (SYL), Eric Clayton (Saviour Machine), Mikael Akerfeldt (Opeth), Magnus Ekwall (The Quill), Heather Findlay (Mostly Autumn), Irene Jansen (Karma), James LaBrie (Dream Theater), Marcela Bovio (Elfonia), Mike Baker (Shadow Gallery) - taka ekipa wspaniałych wokalistów nie zbiera się codziennie. "The Human Equation", jak na prawdziwą rock operę przystało, należy słuchać trzymając w ręku książeczkę i dając się wciągnąć w tą misterną opowieść. O tym, że album został fantastycznie wydany, nie muszę chyba wspominać. Pierwsze słowo jakie ciśnie mi się na usta po przesłuchaniu obu krążków - mistrzostwo! Kolejne to profesjonalizm, rzemiosło, kunszt, klasa. Nasz "Master of puppets", czyli wielki A. Luccassen, człowiek który o wszystkim decydował i właściwie wszystko skomponował nie zaskoczył nas jakąś nagłą zmianą stylu. Słyszymy raczej ograne patenty, gitarowe czy to klawiszowe. Wiele świeżości i ciekawych rozwiązań wnieśli na pewno wokaliści. Devin Townsend miło zaryczał w swoim stylu, James LaBrei wypadł jak to zwykł robić w projektach znakomicie, Devon Graves (niegdyś Psychotic Waltz) przypomniał o swojej ciekawej barwie, Mikael z Opeth wniósł sporo psychodelii macierzystego zespołu, a Heather Findlay (Mostly Autumn) jak zwykle urocza. Mamy w jakimś stopniu powtórkę z rozrywki, słychać nawet echa mojego ulubionego "The Final Experiment". Oczywiście wszystko jest bardziej złożone i nie tak banalne, o wiele dłuższe i bardziej zróżnicowane. Zasadniczo jednak uważam, że jak na jedno wydawnictwo muzyki jest trochę za dużo.
Największą siłą nie są jednak przeplatające się wokale gwiazd, ale muzyka. Nowoczesny, inteligentny, dynamiczny progres, który nie dość, że zapada w pamięć, nie dość, że doskonale nagrany, wydany i wyprodukowany, to przede wszystkim naładowany różnymi emocjami. Mi bardzo podoba się fabuła, w którą trzeba wniknąć, aby zrozumieć np. zagadkową tracklistę. Zdradzę tylko, że mamy do czynienia z 20-dniową relacją z życia leżącego w szpitalu po wypadku samochodowym bohatera. Resztę musicie odkryć sami.
Pierwsza płyta rozpoczyna się dźwiękami tragicznego wypadku naszego bohatera. Już za chwilę wbijają się w głowę słowa: "I can't move, I can't feel my body, I can't remember anything". To różnorodny, metalowo - rockowy "Isolation", ze zmianami napięcia, od szybkich, wściekłych gitarowych galopad do anielskich chórków i słodkich refrenów. Także klawisze, już na tym etapie, zachwycają. Mając do dyspozycji takich instrumentalistów, bo o nich nie wspominałem, jak Oliver Wakeman, Martin Orford (IQ, Jadis), czy Ken Hensley (Uriah Heep), nie można stworzyć muzyki banalnej i zagranej na jedno kopyto. Wśród innych moich ulubionych kawałków i fragmentów tej opowieści jest mroczny, metalowy, Mikaelo-Devino-Jamsowy "Pain", Wakemanowy "Mystery" (świetne solówki, bardzo dynamiczny utwór), Dream Theaterowe "Voices" (dużo symfoniki i mocnych Vanden Plasowych wejść, a klawiszowe pociągnięcia i smutny nastrój sprawia, że zbieżność tytułów nie jest chyba przypadkowa:), "Childhood", utrzymany w klimacie innej rock-opery - "Leonardo", z heroicznymi, power metalowymi wręcz melodiami, a także wielkie trio "Hope", "School", "Playgound", które razem trwa 9 minut, ale za to wyprzedza większość "długasów" na albumie. Klasyczny Ayreon znany z debiutu w połączeniu z romantycznym, akustycznym obliczem Dream Theater, Mostly Autumn czy Opeth. Do tego symfoniczne, potężne hymny i mocne, dziwne, brutalne growlowe wejścia charakterystyczne dla Strapping Young Lad. Poezja.
Drugi krążek, moim zdaniem ciut gorszy od pierwszego, także posiada wiele ciekawych momentów. Bez wątpienia wybija się 10-minutowa "Trauma", w której dzieje się tyle rzeczy, że słuchacz ma prawo się zgubić. Ja wyłapałem nawet ciężar i piekielną duszność podobną do "Dante's Inferno" zespołu Iced Earth! Bardzo nowoczesny "Pride" przeplata się z orientalnymi, spokojnymi "Loser" i "Betrayal". Za dużo już powiedziałem, "The Human Equation" nie należy dzielić na części, trzeba po prostu poświęcić 120 minut na tą intrygującą, frapującą rock operę. Jest to zadanie naprawdę trudne, bo tak jak pisałem, to wydawnictwo jest ciut za długie. Na obecną chwilę w progresywnym rock-metalu jednak niewiele znajdziecie lepszych krążków. Polecam!