Ayreon to doprawdy jedyne w swoim rodzaju muzyczne zjawisko. Będące zamysłem jednego człowieka - Arjena Anthony Lucassena, zrealizowane z ogromnym rozmachem i imponującą liczbą zaproszonych gości koncept-albumy zdobyły sobie wielu wielbicieli, również w Polsce. Po przełomowym, dwupłytowym wydawnictwie Into The Electric Castle, Lucassen ponownie zapowiedział wydanie dwóch płyt związanych tematycznie, ale tym razem sprzedawanych oddzielnie i bardzo różniących się muzycznie. Na razie pieniędzy starczyło mi tylko na pierwszą część sagi Universal Migrator: The Dream Sequencer.
Rzecz dzieje się na marsjańskiej kolonii w XX wieku. Jeden z ostatnich przedstawicieli ludzkiej rasy wyniszczonej przez wojny odbywa wirtualną podróż w czasie, przypomijając sobie wybrane sceny z historii ludzkości. Opowieść ta kończy się w momencie symbolicznego powstania gatunku homo sapiens i, zgodnie z zapowiedziami, zilustrowana jest muzyką utrzymaną w łagodniejszych klimatach. Dominują partie wokalne i bogate tła klawiszowo-gitarowe. Wokaliści w absolutnej większośći stają na wysokości zadania, są zresztą świetnie i kontrastowo dobrani, a śpiewają: Johand Edlund, Floor Jansen, Lana Lane, Edward Reekers, Mouse, Jacqueline Govaert, Arjen Lucassen, Damian Wilson i Neal Morse. Wyobraźcie sobie chociażby żywiołowego Neala ze Spock's Beard jako pierwszego małpoluda, który zszedł z drzewa! Niestety, w porównaniu z tym zawodzi trochę muzyka. Brzmienie jest owszem, bogate i dopracowane, ale brakuje mi instrumentów akustycznych, które pojawiały się na poprzednich płytach, chociażby wspaniałego fletu Thijsa van Leera. W zasadzie dobrze się tego słucha, ale brakuje naprawdę dobrych melodii. Większość z nich jest schematyczna i zbyt podobna so siebie. Rozumiem, że taki był zamysł, żeby płyta była bardziej jednorodna stylistycznie, ale to nie znaczy, że ma być monotonna! A takie właśnie wrażenie ma się po odsłuchaniu tych 70 minut muzyki. Choć może to tylko moje wrażenie, bo najbardziej brakuje mi progresywno rytmicznych wybibasów. Liczyłem, że Lucassen pójdzie bardziej w stronę zakręconego progrocka, stało się odwrotnie. The Dream Sequencer przypomina mi płytę The Gathering How To Measure The Planet - stonowaną i refleksyjną. Dobrą, ale trochę nie w moim guście. Jest kilka dobrych, floydowskich solówek Lucassena, niezłe zagrywki Erika Norlandera na klawiszach, ale to za mało, żeby się nie wynudzić... A może powinienem był spróbować "metalowego" Flight Of The Migrator?